Uwaga!

sobota, 27 grudnia 2014

Długo skrywana prawda najbardziej ciąży na sercu

Hej, hej :) Dziej przychodzę z czymś zupełnie innym, czymś, czego jeszcze tu nie było. Mam wielką, wielką nadzieje, że Wam się spodoba.
Mój Snape jest tu zupełnie inny niż zazwyczaj, choć ukazuje cząstkę siebie w niektórych momentach. Chciałam tylko zaznaczyć, że to i niektóre zmiany w życiorysie bohaterów są wprowadzone specjalnie, nie jest to błąd :)
Bardzo zachęcam do komentowania, ponieważ nie jestem pewna, czy jest jeszcze ktoś, kto czyta moje wypociny. Mam wahania co do tego bloga, nie wiem, czy pisać dalej, czy się poddać. Jeżeli jest tu ktoś, kto czyta, niech zostawi po sobie jakąkolwiek pamiątkę, tylko po to, bym wiedziała, że hmm tworzę (?) dla kogoś, nie tylko dla siebie. Anonimy także mogą komentować:)
Dziękuje
PS. Szukam bety. Jeżeli byłby ktoś zainteresowany, to namiary do mnie są albo w lewej kolumnie blogu, albo w poprzednim wpisie:)


- Stań przede mną.
Severus Snape spojrzał na swojego jedenastoletniego syna i złapał go za ramiona. Na pierwszy rzut oka wydawały się one chude i łamliwe, jednak dopiero przy dotknięciu można było się przekonać o ich prawdziwej sile. Jego syn odziedziczył posturę po nim, jednak wygląd miał matki. Tak bardzo przypominał mu Lily.
Mężczyzna zacisnął mocno wargi i skupił się na tym, co chciał przekazać swojemu potomkowi.
- Jamesie. - Oh, jak on tego nienawidził! Gdyby nie to, że Lily się upierała, nigdy z własnej woli nie wymówiłby tego imienia. - Chciałbym ci przypomnieć, kim jesteś.
- Synem syna mugolaka. - Wpadł mu w słowo James i spojrzał nań skruszony. Severus westchnął i przejechał ręką po włosach, starając się tak ukazać swoje rozdrażnienie.
- Tak. To znaczy nie. - Poprawił się szybko i spojrzał poważnie na syna. - W Hogwarcie powinieneś zachować ostrożność, pamiętaj, że nikt nie może dowiedzieć się o twoim pochodzeniu.
- Ale dlaczego? - Spytał go syn i błagalnym tonem dodał: - Nigdy nie chcesz o tym ze mną rozmawiać, zawsze wszystko ukrywasz. Chce znać powód.
Severus westchnął i przyciągnął dziecko do siebie. Nie często okazywał mu czułość jednak wiedział, że Jamesowi jest ona potrzebna. Tak jak każdemu z nas, pomyślał i spojrzał na chłopca.
- Bo to nie jest dla mnie łatwe. - Wyszeptał i zamknął oczy. Po raz pierwszy zwierzał się ze swoich uczuć komuś innemu, niż Lily. Chwilę milczał, aż szepnął ponowie: - Twoja matka pochodziła z rodziny mugoli, ale to nie jest ważne. - Dodał, gdy jego syn uniósł wysoko głowę i spojrzał na niego wielkimi oczyma. - Była najlepszą czarownicą, o jakiej kiedykolwliek słyszałem, nie dość że mądra, to jeszcze pełna dobroci i radości. Miała najpiękniejszy śmiech na świecie, a jej oczy... - Severus odchrząknął i spojrzał na palący się ogień w kominku. - Poznaliśmy się na długo przed Hogwartem, dość szybko się zaprzyjaźniliśmy. Co prawda nie było to łatwe, ale... - Zaśmiał się, jednak jego oczy wciąż pozostawały ciemne. Nie spuszczając wzroku z kominka, kontynuował. - Przypisano nas do dwóch różnych domów, ona wylądowała w Gryffindorze, ja w Slytherinie.
- Przecież te dwa domy się nienawidzą. - Powiedział James, który, słuchając, usiadł na fotelu przy kominku. Severus spojrzał na syna i usiadł naprzeciwko.
- To prawda, jednak... - Pokręcił głową i lekko się uśmiechnął. - Nasza przyjaźń była dla nas czymś wielkim, mocnym, wtedy myśleliśmy, że trwałym. Aż do pewnego dnia, w którym wszystko popsułem. - Powiedział i zamilkł na chwile.
James spojrzał na ojca i trącił go lekko nogą. Gdy ten nie zareagował, odezwał się:
- Co było dalej? Tato?
Severus oderwał wzrok z nad kominka i przerzucił go na syna, który patrzył nań z uwagą i wielką ciekawością. Mężczyzna kiwnął głową i posłał mu smutny uśmiech.
- Zamyśliłem się, przepraszam. - Nieświadomie drgnął, gdy wymówił ostatnie słowo. Przy Jamesie zmieniał się na lepsze, może niezauważalnie, ale jednak. - Pokłóciliśmy się. Tak bardzo, że nie rozmawialiśmy przez kilka dobrych tygodni.
- Tygodni?! - Krzyknął James i spojrzał szeroko otwartymi oczyma na ojca.
Ten udawał, że nie zwrócił na niego żadnej uwagi i kontynuował:
- Popełniłem wielki błąd, nieodwracalny. - Dopiero wtedy spojrzał na syna i powiedział: - Pamiętaj: to, że ktoś pochodzi z rodziny mugoli, nie czyni go gorszym. Czasem są oni dużo lepszymi ludźmi niż ci, którzy mają w sobie tylko czystą krew.
James kiwnął głową i zaczął kopać dywan czubkiem buta.
- Wiem, mówisz mi to za każdym razem, gdy zaczynamy rozmawiać o magii.
- Bo to ważne i chce, byś pamiętał to w każdej najmniejszej chwili swojego życia. Nawet wtedy, gdy mnie zabraknie.
- Taaatooo...
Severus uśmiechnął się, słysząc w głosie syna niecierpliwość i kontynuował:
- Pogodzenie się zajęło nam bardzo dużo czasu, wiedz, że mi jeszcze więcej chodzenie i przepraszanie. - Zaśmiał się smutno i zaczął skubać oparcie fotela. - Chwilę przed zakończeniem Hogwartu wydarzyło się coś, co odwróciło nasze życie o 180 stopni.
- Co takiego?
- Urodziłeś się ty. - Severus spojrzał prosto w oczy swojemu synowi, a jego rysy złagodniały. W tym momencie tak bardzo przypominał Lily, że aż mógł poczuć jej obecność. - Twoja matka musiała wcześniej zakończyć szkolenie, by w nikt w szkole nie dowiedział się o ciąży. Oczywiście wszystkie testy zaliczyła celująco. - Uśmiechnął się w przestrzeń. - Był jednak pewien problem.
Severus westchnął głęboko i przejechał dłoniom po włosach, tym razem nie w przypływie złości, a smutku i wstydu. Czuł, że jego syn jest za młody na tą opowieść, jednak wiedział, że nie da się cofnąć wypowiedzianych wcześniej słów.
- Zanim dowiedziała się, że jest z tobą w ciąży, została poproszona o rękę. Zgodziła się.
- A tym kimś byłeś...
- Nie, to nie byłem ja. - Powiedział cicho mężczyzna i odwrócił wzrok. - Miałem taki zamiar, jednak spóźniłem się. - Zamilkł i spojrzał na syna. - Tak bardzo ją przypominasz.
James zacisnął usta i wstał.
- Chce ją poznać.
- To nie jest możliwe. - Szepnął Severus i mocniej zacisnął dłoń na fotelu.
- Ale przecież musiała jakoś zareagować, gdy dowiedziała się, że urodzę się ja! - Krzyknął chłopak i podszedł do ocja. - Czyż nie? Powiedz, że wróciła. - W jego oczach zabłysły łzy.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Podczas ciąży mieszkała za granicą u swojej ciotki, nie podając dokładnych szczegółów Potterowi, tak, by nie mógł jej wytropić. Gdy urodziłeś się ty - Tu spojrzał kątem oka na syna i westchnął. - Przyjechała do mnie i wszystko opowiedziała. Mieliśmy zamiar wychować cię razem, jednak wtedy okazało się, że nie damy rady.
- Dlaczego? - Tym razem szepnął James i ukucnął przy ojcu. W jego oczach odbijały się płomienie ognia, bił z nich także smutek.
- Ponieważ Czarny Pan rósł w siłę, a ja  zobowiązałem się wtedy mu służyć. Lily wyjawiła prawdę Jamesowi, jednak gdy ten dowiedział się o tobie, wpadł w szał. Nie przyjmował żadnych argumentów, był odporny na wszystko. Zaopiekowała się tobą ciotka Lilly.
- Czemu mama nie odeszła od niego? - Spytał James i usiadł na dywanie, przed kominkiem. - Mogła wrócić do ciebie. - Wyszeptał i spojrzał w ogień. - Do mnie.
- Nie wiem. - Powiedział szczerze Seversus i ścisnął dłoń syna. Była krucha i zimna. - Gdy udało mi się tymczasowo zwolnić ze służby Czarnego Pana, wróciłem zaopiekować się tobą. Kilka miesięcy później, po ślubie Lily i Jamesa, urodził im się syn. - Wychrypiał i odchrząknął.
Jego syn oderwał wzrok znad płomieni i spojrzał z szokiem na ojca.
- Czyli mam brata?!
- Przyrodniego. - Mruknął mężczyzna i zacisnął usta. - Lily przychodziła cię odwiedzać, mimo zakazów jej męża. - Jakże męczył się, by nie używać przezwisk! Był pewny, że gdyby to James  opowiadał o nim, to nie poszczęściłby języka. - To ty i Harry trzymaliście ją przy życiu. Gdyby nie wy, to...
- Zaraz, zaraz. - Przerwał mu James i klęknął ponownie, patrząc ze skupieniem w oczy ojcu. - Harry Potter? Moim bratem jest TEN Harry Potter?
- Przyrodnim. - Powtórzył ze znużeniem Snape. - Ale tak, jest.
- Widziałem się z nim kiedyś?
Severus spojrzał z przestrachem na swojego syna i otworzył usta.
- Tato? - Spytał ponownie James, gdy nie odpowiedział. - Tato?
- Nie, raczej nie. - Odpowiedział, w dalszym ciągu będąc w szoku, że jego syna ta myśl zaciekawiła, niż raczej zmartwiła. Otworzył i zamknął kilka razy usta i dopiero wtedy się uspokoił. - Nie było okazji.
James kiwnął głową i usiadł po turecku na podłodze.
- Kontynuuj. - Powiedział tylko i spojrzał przed siebie.
Severus zmarszczył brwi, jednak nie skomentował zachowania syna i zacisnął usta.
- Jak już mówiłem, tylko ty i Harry trzymaliście ją przy życiu. Mając was wiedziała, że ma określony cel mimo, że jej życie niekoniecznie się udało.
- To znaczy? - Spytał obojętnym tonem James i zamknął oczy.
- Ona... - Severus spojrzała na syna i przerwał. Wyglądał źle, był blady i lekko spocony. Mężczyzna natychmiast przestał mówić i szybko klęknął przed chłopcem. - James? James? Dobrze się czujesz? - Sięgnął po dłoń dziecka i zesztywniał, gdy dotarło do niego, jak chłodna była. Dlaczego nie zwrócił na to wcześniej uwagi? - Zabiorę cię na górę, dobrze?
Złapał syna za ręce i lekkim ruchem uniósł do góry. Dopiero gdy stanął i się o niego oparł, mężczyzna wziął go na ręce.
- James, mów do mnie. - Powiedział mu do ucha i zaczął wchodzić po schodach. - Odezwij się.
- Mhm. - Mruknął tylko i oparł głowę o ramię ojca.
Ten zaklął i przyśpieszył.
Gdy był już w pokoju Jamesa odchylił rąbek kołdry i ułożył syna wygodnie na łóżku, kładąc jego głowę wysoko na poduszce. Severus spojrzał na niego i zamknął oczy, gdy zobaczył, jak blady jest jego syn. Strużka potu lała się po jego czole, oczy niebezpiecznie szybko się zamykały.
Severus pochylił się nad nim i poklepał kilka razy po policzku.
- James, zażyłeś swoje leki? James?
- Nnn.. Nie. - Wyszeptał słabo chłopiec i przechylił głowę na poduszce. - Zapo.. Zapomniałem.
Mężczyzna ponownie zaklął i szybko wyszedł z pokoju dziecka, kierując się do kuchni, gdzie zawsze schowane były leki Jamesa. Gdy doszedł, otworzył półkę i zamarł, gdy nie zobaczył charakterystycznego białego opakowania. Kierowany strachem zaczął otwierać wszystkie szafki i wyciągać z nich rzeczy, jednak gdy nie znalazł nic, krzyknął i kopnął w stół.
Leżący na nim kubek przesunął się w bok i zleciał w dół, prosto na podłogę, rozbijając się na kilkanaście małych kawałków. Widząc to, Severus westchnął głęboko i pobiegł do piwnicy, gdzie trzymał przygotowane przez siebie kilka lat temu eliksiry.
Szybko przebiegł wzrokiem półki z różnokolorowymi fiolkami i aż uśmiechnął się na widok jednej, fioletowej. W kilku krokach podszedł do regału i sięgnął po nią, a następnie pobiegł na górę, do syna.
Po zażyciu leku James otworzył oczy, a na jego twarz powoli zaczęły wracać kolory. Gdy wreszcie udało mu się spojrzeć na ojca, uśmiechnął się.
- Myślałem, że odszedłeś od eliksirów.
- To prawda. - Odpowiedział Snape, siedząc w rogu łóżka i patrząc na syna. - Ale mam jeszcze kilka próbek.
James pokiwał głową i westchnął.
- Czy mogę zobaczyć kiedyś mamę? - Spytał cicho, a Severus wyprostował się gwałtownie.
- Chciałbym, James, ale...
- Ona nie żyje, prawda? - James spojrzał na niego z powagą i westchnął, gdy wyczytał potwierdzenie z wyrazu twarzy ojca.
- Skąd wiesz? - Spytał Severus i przybliżył się do syna.
- Domyśliłem się. - Chłopiec wzruszył ramionami i wtulił się w poduszkę. - Gdyby było inaczej, to czy nadal by nie przychodziła? Przy kochaniu nas tak mocno? - W jego oczach zabłysły łzy, jednak nie uronił ani jednej.
- James...
- Nic nie mów. - Młody Snape spojrzał smutno na ojca i złapał go za rękę. - Proszę.
Siedzieli tak przez chwilę, trzymając się w ciszy za ręce. Severus przyglądał się ze smutkiem, a zarazem z dumą synowi. Wiedział, że chłopak jest bystry, jednak nigdy nie przestawał go zadziwiać.
- Czy to prawda, że zabił ją Voldemort? - James wyszeptał, posyłając ojcu ciche spojrzenie.
Ten westchnął i mocniej złapał syna za rękę.
- Tak.
Dzieciak kiwnął głową i spojrzał przed siebie.
- A Harry przeżył?
- Tak. - Powtórzył Snape i pogładził dłoń Jamesa wiedząc, do czego zmierzają jego pytania. - Jest od ciebie o cztery miesiące młodszy.
- Mogę go zobaczyć?
Severus westchnął i spojrzał przez okno, na ciemną ulicę i jasno oświetlone domy.
- Myślę, że istniałaby taka możliwość. Zwłaszcza, że idziecie razem do szkoły.
James usiadł nagle na łóżku i spojrzał z szeroko otwartymi oczyma na ojca.
- Naprawdę? - Krzyknął i rzucił mu się na szyję.
Severus zaśmiał się cicho i odwzajemnił uścisk syna.
- Tak, mając na uwadze to, że jest od ciebie tylko o cztery miesiące młodszy. - Delikatnie wyplątał się z ramion dziecka i ułożył chłopca na poduszkach. - Powinieneś teraz uważać na zdrowie.
James tylko przewrócił oczami i uśmiechnął się szeroko.
Nagle jego usta otworzyły się, a on zbladł. Severus kucnął przy synu.
- Wszystko w porządku? James, to po tym eliksirze? - Gdy nie odpowiedział, mężczyzna podszedł do drzwi i już, z zamiarem zbiegnięcia do piwnicy po inny lek, wychodził z pokoju.
- Nie, nie, tato, wszystko w porządku. - W pomieszczeniu zatrzymał go cichy głos dziecka. Mężczyzna odetchnął głęboko i przyjrzał się chłopcu.
- Na pewno?
- Tak, tak. - Odpowiedział z roztargnieniem. - Chodzi tylko o to, że to już jutro. - James z przestrachem spojrzał na ojca i kilka razy mrugnął. - Za kilka godzin poznam swojego brata.


Głośny gwizdek informujący o odjeździe pociągu zabrzmiał na peronie powodując, że James wzdrygnął się i spojrzał na ojca.
- To na pewno dobry pomysł? - Spytał, co chwila zerkając na wejście na peron.
Severus zaśmiał się głośno, a kilka starszych osób, w tym jego dawnych uczniów, spojrzało na niego z przestrachem i odsunęło się.
- Jeżeli nie chcesz, to zawsze możemy wrócić do domu.
- Nie, nie! - Krzyknął chłopiec i sięgnął po wózek, na którym stała klatka z szarobiałą sową. - Chce go zobaczyć.
Gdy tylko to powiedział, na peron z rozbiegu wpadł chłopiec w tym samym wieku, co on. Miał na sobie pomięte i wyglądające na mocno zużyte ubranie, okulary i czarne włosy. Na jego bladym czole wyraźnie odznaczała się blizna w kształcie błyskawicy. Nerwowym wzrokiem zaczął obserwować ludzi kłębiących się na peronie, jednak gdy tylko ze ściany wypadł rudowłosy chłopak, ciemnowłosy uśmiechnął się.
- To on. - Szepnął James i pociągnął ojca za szatę. - Tato, to naprawdę on.
Severus podążył za wzrokiem syna i gdy tylko zobaczył Pottera, jego twarz stężała. Wiedząc, że obserwuje go James, szybko przywołał neutralny wraz i położył dłoń na ramieniu dziecka.
- Idź do niego. - Powiedział i spojrzał mu prosto w oczy. - Zanim będzie za późno.
James odwzajemnił jego spojrzenie i odwrócił się, przytulając do niego mocno. Zaskoczony tym gestem Sevesus stał chwilę prosto, jednak po kilku sekundach odwzajemnił uścisk syna.
- Kocham cię, tato. - Szepnął James, przyciskając policzek do jego torsu.
Severus pogłaskał go po głowie i zatrzymał na niej na chwile dłoń.
- Mam ci coś do powiedzenia.
- Tak? - Chłopiec spojrzał na niego z nadzieją i troską, od której serce Severusa stopniało, choć sam nie chciał się przed sobą do tego przyznać.
- Pamiętaj, że dzieci mugoli też...
James roześmiał się głośno i ponownie przytulił do ojca. Severus uśmiechnął się szeroko i, odsuwając chłopca na długość ramienia, kucnął i spojrzał w oczy.
- Tak naprawdę chce powiedzieć, że jestem z ciebie dumny. - Powiedział cicho i ścisnął go za ramiona. - Jesteś tak bardzo podobny do swojej matki. - Palcem założył mu rudy kosmyk za ucho i spojrzał w brązowe oczy. - Mądry, inteligenty i błyskotliwy. Wykorzystaj to, jednak w dobrym celu. Wiedz też, że wybór domu nie jest ważny.
- Naprawdę?
- Oczywiście, że nie. - Severus przestąpił z nogi na nogę i przytulił ostatni raz syna. - Zawsze będę z ciebie dumny, niezależnie od tego, w jakim domu będziesz. A teraz - Powiedział poważnym tonem i puścił chłopca. - Idź do swojego brata i wszystko mu opowiedz. Gdyby ci nie wierzył, daj mu to zdjęcie. Przedstawia ono was obu z Lily.
- Dziękuje. - W oczach Jamesa zabłysły łzy, gdy spojrzał na zdjęcie. - Bardzo.
Mały Snape starannie złożył fotografię i delikatnie schował ją do kieszeni spodni. Gdy to zrobił, sięgnął po wózek i ruszył w kierunku Harry'ego.
- Do zobaczenia w szkole! - Krzyknął nagle Severus i uśmiechnął się wrednie, gdy chłopiec na niego spojrzał.
- Czyli będziesz mnie uczyć?
- A jak myślisz? - Odpowiedział mu Snape. - Jest tylko jeden nauczyciel eliksirów w tym kraju. Ale nawet nie masz co liczyć na taryfę ulgową. - Dodał, gdy dzieciak zrobił zachwyconą minę.
- Trudno, jakoś dam sobie radę.
James ponownie sięgnął po wózek i odwrócił się od ojca. Szedł pewnie, jednak zwolnił krok, gdy zbliżył się do Pottera.
Severus obserwował, jak jego syn zbiera odwagę i rusza w kierunku swojego przyrodniego brata. Wiedział, że z tym dniem wiąże się wielka, nieodwracalna zmiana, jednak cała złość nagle mu przeszła i przyjął tą wiadomość ze spokojem. Czuł, że następny rok będzie wyglądał zupełnie inaczej, a ich życie odmieni się na lepsze.
Gdy zabrzmiał ostateczny gwizdek, odwrócił się i wyszedł z peronu. Chłodne powietrze uderzyło mu w twarz, zapowiadając wyjątkowo mroźną zimę, jednak tym razem nie skrzywił się.
Miał powód by żyć.
I ta myśl dodawała mu otuchy.

wtorek, 23 grudnia 2014

WAŻNE

Po pierwsze, chciałabym życzyć Wam cudnych, pełnych radości i magii świąt, a także wesołego i spełniającego marzenia Nowego Roku <3 Mam nadzieje, że spędzicie wolne w spokoju, odpoczniecie oraz napełnicie swoją wenę, której życzę Wam w nadmiarze!

A po drugie :D

SZUKAM BETY

Jest to dla mnie bardzo ważne, ponieważ zaczęłam pisać coś nowego, swojego, całkowicie odchodzącego od Potterowskich blogów i czuję, że nie daję rady. Zwracam się do Was z prośbą o pomoc i pytaniem, czy byłby ktoś zainteresowany betowaniem nie tylko tego opowiadania, ale też ewentualnych miniaturek.
Jeżeli znalazłyby się takowe osoby, to podaje do siebie maila, można pisać zawsze:
sevmionesnw@gmail.com

Bardzo dziękuje za pomoc!!
Czarna

PS. Jeszcze nie wiem, kiedy będzie następna część miniaturki

niedziela, 30 listopada 2014

#Różowe ciasteczka

"Różowe Ciasteczka" to ogólno-portalowa Akcja Wymiany Komentarzy pod opowiadaniami. Celem jest szerzenie motywacji do pisania oraz wzajemnego szacunku. Akcja ma promować aktywne czytelnictwo wśród polskiej grupy internetowych autorów, co obejmuje treściwe komentowanie opowiadań. Różowe Ciasteczka skupia autorów, którzy chcąc otrzymać komentarz mają samemu skomentować, dając dobry przykład formułowania oraz odbierania krytyki. Wspólnie szerzymy motywację, wenę i samozaparcie oraz dobre nawyki czytelnicze. Staramy się też wzajemnie czegoś nauczyć.

Bardzo spodobała mi się ta akcja, dlatego postanowiłam pomóc w jej rozprzestrzenianiu. Wpis pochodzi ze strony Dementorka. Zachęcamy do promowania jej :)

Anonimki kochane, ujawnijcie się!

"Pergaminowe zaklęcie" część 2

Udało mi się! Pod koniec tygodnia, jednak w terminie :D Uff
Ta część w niektórych momentach bardzo mi się nie podoba. Nie wyszło mi to tak, jak chciałam - miały być dwie części, na chwilę obecną wychodzą trzy (ta notka ma prawie 13 stron! :o). Nie wiem, kiedy dodam następną - rysujący się przed nami tydzień będzie dla mnie bardzo ciężki, jednak może uda mi się coś naskrobać :)
Bardzo proszę o komentarze. Jest nas coraz więcej, w niektórych postach wejść jest dużo ponad trzysta. Nie chce tego robić, ale muszę - następną miniaturkę dodam, jeżeli pod tym wpisem będzie przynajmniej pięć komentarzy.
Mam nadzieje, że się spodoba c:

"Pergamione zaklęcie" część 1

CZĘŚĆ 2

Hermiona stanęła przed lustrem i spojrzała w nie, jednak wcale nie zwracała uwagi na swoje odbicie. Myślami błąziła w tekście dopiero co przeczytanej książki i tym, jakie niebezpieczeństwo wiązało się z jej ochroną. Palcami przeczesała włosy i dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że jest ubrana w te same rzeczy, co w dniu wczorajszym, a jej fryzura jest w całkowitym nieładzie.

Szybko podeszła do szafy i wyciągnęła z niej białą suknienkę, z pięknym srebrnym pasem znajdującym się pod piersiami. Delikatnie ułożyła ją na łóżku i zaczęła ściągać brudne rzeczy.

Gdy już się przebrała i umyła, zaplotła włosy w długi warkocz, który, po krótkim namyśle, upięła w górze. Dopiero wtedy wyszła z komnaty i skierowała się do jadalni.

Powitano ją cichymi i badawczymi spojrzeniami. Dziewczyna zaczerwieniła się lekko i szybko usiadła przy stoliku, który zazwyczaj zajmowała z przyjaciółmi. Nie minęła chwila, a obok niej pojawił się Harry.

- Gratulacje, Hermiono! - Nie przejmując się obserwującymi ich uczniami, wziął dziewczynę w ramiona i mocno przytulił. - Wiedziałem, że ci się uda.

- Dziękuje, Harry. - Hermiona posłała mu słaby uśmiech i odsunęła się na długość ramienia. - Usiądziemy?

- Słyszałem, że nie wybrano jeszcze pomocnika strażnika. - Powiedział, gdy podano śniadanie. Chłopak sięgnął po sztucće i zaczął jeść jajecznicę. - Luna i Draco w dalszym ciągu są poddani próbie?

- Harry, nie tutaj! - Szepnęła wystrasznona Hermiona i szybkim ruchem sięgnęła po sól, chcąc zapanować nad drdżeniem rąk. - Tak, to prawda, ale nie zaczynaj tego tematu, gdy wiesz, że twoje uszy nie są jedyne w pomieszczeniu. - Rozglądneła się uważnie po sali i odetchnęła, gdy zobaczyła, że nikt ich nie obserwuje. - Poza tym, wcale nie jestem zadowolona z tej pozycji. To zadanie jest bardzo niebezpieczne.

Harry zakrztusił się herbatą i spojrzał na nią wielkimi oczyma.

- Co masz na myśli?

- To, że nie tylko czarownicy z naszego sabatu pragną dostać księge w swoje ręce. - Powiedziała cicho i nachyliła się. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile mamy wrogów, tylko czekających na nasze pierwsze potknięcie! Nie wiem, jak mam ochronić książkę, skoro nawet nie wiem, jak ochronić was.

Chłopak złapał ją za ręke i ścisnął.

- O nas się nie martw. - Spojrzał na nią poważnie, jednak po chwili na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. - Zobacz, Ginny i Ron idą.

Hermiona szybko wyrwała ręke spod uścisku przyjaciela i złapała nią filiżankę. Podobno Harry spotykał się z Ginny od pewnego czasu, jednak ukrywali to przed Ronem, który, gdyby się o tym dowiedział, wpadłby w wściekłość. Były to tylko pogłoski, jednak dziewczyna bardzo często odnajdywała w nich prawdę.

- Smacznego! - Ginny usiadła obok Hermiony i uśmiechnęła się do niej szeroko. Po chwili jej spojrzenie powędrowało w stronę Pottera i zatrzymało się na nim o jedną sekundę za długo.

Hermiona trąciła lekko przyjaciółkę, a ta zarumieniła się i sięgnęła po bułkę.

- Słyszałam pogłoski, że...

- Nie rozmawiajmy o tym teraz, dobrze?

- Dlaczego? - Spytał Ron z pełną buzią, co sprawiało, że trudno go było zrozumieć. - Musimy o tym porozmaiwać, ponieważ mam nadzieje, że powiesz mi, że to nieprawda. Bo nie jest nią, co nie?

Hermiona spojrzała zrozpaczona na przyjaciół i gdy już miała odpowiadać, za jej plecami odezwał się tak znany jej głos.

- Po pierwsze, Weasley: - Severus Snape położył rękę na oparciu krzesła Hermiony i nachylił się do Rona. - nie mówi się z pełnymi ustami, chyba, że jesteś w towarzystwie takich samych prostaków, jak ty. Po drugie, zostaw pannę Granger w spokoju. Męczenie jej, to moja działka. - Uśmiechnął się i kiwnął na Hermionę. - Musimy iść.

- Dokąd?

- Nie pytaj, tylko rusz się. - Warknął i poprawił szaty. Dopiero wtedy dziewczyna zauważyła, że był on niesamowicie chudy, a obszerne szaty miały tylko to ukrywać. Uśmiechnęła się do swoich przyjaciół i wyszła z sali za Snapem.

Przez dłuższą część drogi szli w milczeniu, jednak gdy Hermiona zorientowała się, dokąd idą, stanęła.

- Nie zamierzam tam iść.

- To wielka szkoda, ponieważ Dumbledore na ciebie czeka.

- W pana komnatach? - Prychnęła i niechętnie do niego podeszła.

- Nie mój pomysł. - Odpowiedział niezadowolony i odwrócił się do niej plecami. - I jak, Granger? Sława podchodzi?

- Zdecydowanie nie. - Przeszła za nim do kolejnego ukrytego przejścia i kichnęła. - Ile tu kurzu!

- Dlatego, że to miejsce nie było używane przez co najmniej pięćset lat. Idziemy. - Machnął na nią ręką i zapalił świeczkę w świecznkiku.

Droga dłużyła jej się niemilosiernie. W tunelu było ciasno i ciemno, nieraz potykała się o nierówne podłoże. Gdy w pewnym momencie szczur przeleciał kilka cali przed jej nogami, krzyknęła.

Snape w mgnieniu oka znalazł się przed nią i wyciągnął różdżkę. Dopiero gdy zorientował się, że była to tylko pomyłka, wściekł się.

- Granger! Czy ty naprawdę nie myślisz?
- Wypraszam sobie! - Krzyknęła Hermiona i poczuła, jak rumieni się ze złości i wstydu. W tym momencie było jej wszystko jedno, co zrobi i powie. A już w szczególności omijała myśli dotyczące brudnego nietoperza stojącego tak blisko niej. - To nie ja idę tak szybko, że nawet bazyliszek miałby problemy z dogonieniem mnie! To nie ja rozstawiam wszystkich po kątach i poniżam przy przyjaciołach! Jesteś... jesteś...

- No dalej, powiedz to, Granger. - Snape uśmiechnął się do niej chytrze i oparł o ścianę. - Kim jestem?

Gdy Hermiona miała odpowiedzieć mu setkami przekleństw (oczywiście nauczonych od Rona) nagle uspokoiła się i spojrzała na swojego profesora spokojnym wzrokiem.

- Podobno się spieszysliśmy, nieprawdaż? - Odpowiedziała z uśmiechem, jednak w środku w dalszym ciągu gotowała się ze złości. Jak on śmiał tak stać i ze spokojem ją obserwować?!

- To prawda. - Snape spojrzał na nią jeszcze raz, a w jego oczach zabłysła ciekawość. - Ruszaj przodem, Granger, skoro boisz się ciemności i małych gryzoni.

Dziewczyna wyminęła go z godnością wypisaną na twarzy, a on mimowolnie na ten widok się uśmiechnął.


*****



Drzwi otworzyły się gwałtownie i z hukiem odbiły od ściany. Omijając sprawnie kurz, do środka dumnym krokiem weszła McGonagall.

Draco i Luna natychmiastowo usiedli na łóżku. Oboje byli zaspani i rozczochrani, w pewnym momencie chłopak nawet starał się przygładzić włosy, jednak przestał, gdy Lovegood posłała mu rozbawione spojrzenie. Odpowiedział jej tym samym i odsunął się nieznacznie.

- Jesteście gotowi na wybory?

- Pyta nas pani, bo oczekuje odpowiedzi, czy jest to pytanie retoryczne? - Draco wstał i otrzepał ubranie. Mimo że nie było na nim żadnego kurzu, chłopak ciągle je wygładzał.

- Panie Malfoy, pozwoli pan, że nie nie odpowiem na to pytanie. - McGonagall odwróciła się do nich tyłem i machnęła. - Chodźcie.

Oboje spojrzeli na siebie niepewnie i ruszyli za panią profesor.

Chwile później stali na podwyższeniu w Wielkiej Sali Teatru Magów. Draco uśmiechnął się i spojrzał na Lunę.

- Czyli tak wyglądają drugie inicjacje? Ciekaw jestem, jak wyglądało zadanie Hermiony...

Przerwał, gdy zobaczył, jak dziewczyna siada na schodach teatru i ukrywa twarz w dłoniach. Szybko do niej podbiegł i usiadł obok.

- Luna? Wszystko w porządku?

- Nie. - W jej oczach zabłysły łzy, a ona pokręciła głową. - To wszystko jest tak... skomplikowane. Co dzieje się z osobą, która nie ma żadnego przypisanego obowiązku?

Draco zacisnął wargi i przysunął się do dziewczyny.

- Nie wiem. - Westchnął i delikatnie objął ją ramieniem. - Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś, kto posiadałby wiedzę większą, niż ja sam. Oczywiście w tym temacie.

Luna uderzyła go żartobliwie w ramię, a on się zaśmiał. W jej towarzystwie miał wrażenie, że staje się innym człowiekiem. Człowiekiem, mogącym osiągnąć wszystko.

Lepszym.

- Ty chyba naprawdę jesteś chory.

- Możliwe. - Westchnął i zamknął oczy. Gdy je otworzył, zobaczył wpatrującą się w niego Lunę i aż uśmiechnął się na ten widok. Wyglądała tak bezbronnie i krucho, że nabrał ochoty na ponowne przytulenie jej.

Czego, oczywiście, nie zrobił.

Luna przysunęła się do niego bliżej i oparła głowę na jego ramieniu. Początkowo zdrętwiał, jednal po chwili odprężył się i pozwolił jej na odpoczynek.

- Draco...

- Hm?

- Jak będzie wyglądało nasze życie po wyborach? - Wyszeptala, w dalszym ciągu opierając się na jego ramieniu. Gdy nie odpowiedział, dodała: - Boje się, że odeślą mnie gdzieś daleko i zamkną, odgradzając od wszelkiego życia.

- Czemu tak myślisz? - Zumiał się chłopak i spojrzał na zmęczoną dziewczynę.

- Ponieważ nie mam najmniejszych szans na wygraną. - Powiedziała słabo i pociągnęła nosem. - Wiem to.

Draco złapał dziewczynę za ramiona i odsunął od siebie tak, by móc na nią spojrzeć.

- Jeszcze nic nie jest przesądzone. - Powiedział spokojnie, jednak wiedział, że nie może być z nią całkiem szczery. W drugich zadaniach magicznych zazwyczaj wygrywają mężczyźni, ponieważ początkowo były zaplanowane one tylko dla nich. W tamtych czasach kobiety nie miały w tej sprawie nic do powiedzenia. - Jesteś slina i inteligenta, a to liczy się najbardziej.

- To nie wszystko...

- W prawdziwym życiu oczywiście, że nie, ale tu - tak. - Spojrzał na nią i uśmiechnął się, gdy ta odpowiedziała mu tym samym.

Nagle, nie wiedząc dlaczego, nachylił się do niej i ją pocałował. Trwało to tylko chwilę, jednak wiedział, że była to najwspanialsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doznał. Gdy zdezorientowana Luna oddała mu pocałunek, poczuł, że przepadł. Dlatego objął ją w pasie i przyciągnął do siebie mocno, nie chcąc jej puścić.

Oderwali się od siebie dopiero wtedy, gdy do pokoju weszła McGonagall. Spojrzała na ich dwójkę rozbawiona i oparła się o ścianę.

- Skoro możemy już zacząć, to prosiłabym, byście do mnie podeszli.

Draco spojrzał na Lunę i wyciągnął w jej stronę rękę, którą ona od razu przyjęła. Razem wstali ze schodów i podeszli do pani profesor.

Tam chłopak ponownie nachylił się do dziewczyny i złożył na jej ustach szybki pocałunek.

- Powodzenia, Lovegood.

- Powodzenia, Malfoy.

*****



 

- Cóż to się stało, że nasza sławna fontanna słów zaniemówiła? - Snape uniósł świecznik do góry i spojrzał z podniesioną brwią na Hermionę.

Dziewczyna tylko w odpowiedzi prychnęła.

- Na spotkanie z Dumbledorem radzę ci odzyskać mowę. - Powiedział wrednie i brodą wskazał jej, by skręciła w lewo.

- Dlaczego? - Spytała, gdy cisza stała się nie do zniesienia. Zmęczona, kopnęła kamień leżący jej na drodzę i spojrzała w ciemność.

- Nie znam szczegółów. - Odpowiedział, a ona nagle uzmysłowiła sobie, że pierwszy raz rozmawia z nim na temat, który zaczął sam z siebie. - W każdym razie, konwersacja będzie dość ważna.

- Tu WSZYSTKO jest ważne. - Prychnęła i zacisnęła wargi, gdy promień świecy prawie zgasł.

Snape zaśmiał się cicho.

- To prawda. - Wysunął świecznik do przodu i podał go Hermionie. - Z tyłu wieje. Zakryj świeczkę dłonią. - Wyjaśnił i oddał go dziewczynie. - Przeczytałaś książkę?

Zadowolona Hermiona z tego, że wreszcie ma choć odrobinę światła więcej, nagle zamarła.

- Skąd pan wie o książce? - Odwróciła się wolno i spojrzała mu w oczy.

Mężczyzna tylko wzruszył ramionami.

- Jestem w zarządzie. Ta informacja jest ogólnie dostępna.

Powiedział to tak lekko, jakby wierzył, że taka jest prawda. Jednak Hermiona nie była tego taka pewna.

- Jeszcze jej nie dostałam. - Skłamała i szybko ruszyła przed siebie.

- Gdyby tak było, to nie wiedziałabyś o jej istnieniu. - Snape dogonił ją w kilku krokach i stanął obok niej. - Więc?

Postanowiła nie odpowiadać. Uniosła tylko podbródek do góry i skręciła w prawo, wprost do pustego, ciemnego korytarza. Był on tak wielki, że lekki promień światła świeczki nie oświetlił nawet jego połowy. Dziewczyna stanęła i przełkneła ślinę.

- Do przodu, Granger. - Snape stał za nią tak blisko, że aż czuła bijące od niego ciepło.

- Mam wrażenie, że kręcimy się w nieskończoność. - Odpowiedziała słabo i uniosła wyżej świeczke, w tym samym momencie jednak przybliżając ją do siebie. - Daleko jeszcze?

- Jesteśmy tu dopiero pięć minut, na oko zrobiliśmy pięćset metrów. Ruszaj, Granger. - Snape lekko pchnął ją do przodu, a ona westchnęła, gdy poczuła jego duże dłonie na plecach. Gdyby nie okoliczności, w których aktualnie się znajdowali, byłoby to całkiem przyjemne uczucie.

Hermiona zacisnęła wargi i zrobiła kilka kroków przed siebie. Dookoła było całkiem ciemno, czasem nawet nie widziała głównej ścieżki. Wyciągnęła rękę przed siebie, w poszukiwaniu ściany, jednak zamiast niej, natrafiła na coś zimnego i śliskiego.

Krzyknęła głośno i cofnęła się do tyłu.

- Granger! - Krzyknął Snape i odebrał jej świecznik. - Chcesz, byśmy tu spłonęli?

- Tam coś jest. - Powiedziała chłodno, jednak w duchu cała się trzęsła.

Snape westchnął i, rozdrażniony, podszedł do mniejsca wskazanego przez dziewczynę. Powoli, tak by niczego nie pominąć, zaczął błądzić świeczką po ścianie, jednak, ku rozczarowaniu Hermiony, niczego nie znalazł.

- Po tym wszystkim, Granger, przyjdziesz do mnie i wypijesz eliksir trzeźwości. - Mężczyzna spojrzał na nią spod przymrużonych oczu i podał świeczkę. - A teraz idź przed siebie, cały czas prosto, strając się nie zachowywać jak typowy Gryfon.

Hermiona spojrzała na njego z wściekłością, jednak po chwli przełknęła dumę i, z wyciągniętą świeczką w ręce, ruszyła do przodu.

Nagle powietrze przeszył ogłuszający pisk, a dziewczyna zgięła się w pół i zasłoniła uszy rękami. Świecznik upadł na ziemię, a niewielka świeczka zgasła, powodując, że dookoła zapanowała ciemność.

- Granger! - Krzyk Snape'a rozległ się po jej prawej stronie, jednak był tak oddalony, że nie można było dokładnie określić jego źródła. - Nie ruszaj się, zaraz do ciebie dojdę. Mów do mnie. - Rozkazał, a gdy nie odpowiedziała, krzyknął. - Granger!

- Tutaj - Powiedziała cicho i odchrząkneła. - Tu, profesorze! - Odpowiedziała, tym razem głośniej i zaczęła po omacku szukać oparcia. - Co to... - Zaczęła, jednak ponowny pisk, tym razem głośniejszy i dłuższy, przerwał jej w połowie. Hermiona zamarła. - Znam ten dźwięk.

- Ciekawe skąd, bo ja słyszę go pierwszy raz. - Snape odpowiedział z wyraźną nutą sakrazmu w głosie, jednak dziewczyna zignorowała to i odwróciła się w jego kierunku. Był coraz bliżej niej.

- Można je usłyszeć w Zakazanym Lesie. - Odpowiedziała ze świadomością, że właśnie zdradza swój największy sekret osobie prawie jej nie znanej. - Tylko co robiłyby w zamku o tej porze?

- Granger, możesz mi wreszcie powiedzieć, o czym ty mówisz? - Głos Mistrza Eliksirów rozbrzmiał przy jej prawym uchu, a ona prawie podskoczyła. - I co ty...

- Tutaj. - Powiedziała głośno i wyciągnęła ręce w jego kierunku. Po chwili zaciskała swoje palce na jego ciepłej koszuli i, nie zdając sobie z tego sprawy, przyciągała do siebie.

- Byłbym wdzięczny, gdybyś nie zaśliniała mojej koszuli. - Stłumiony przez jej włosy głos Snape'a wdarł się do jej głowy, a ona zarumieniła się. Nie wiedziała, że tak szybko znajdzie się blisko niej.

Jednak zanim zdązyła odpowiedzieć, coś złapało ją za szatę i pociągnęło do tyłu. Hermiona krzyknęła i mocniej złapała się Snape'a, jednak tylko sprawiła, że on poleciał za nią. Mistrz Eliksirów zacisnął swoje dłonie na jej nadgarstkach i mocnym ruchem wyrwał Hermionę z uścisku nieznanego stwora.

- Biegnij przed siebie i pod żadnym pozorem się nie zatrzymuj. - Krzyknął do niej i pchnął ją do przodu.

Hermiona zaczęła biec, jednak po kilku krokach oglądnęła się za siebie i z przerażeniem stwierdziła, że profesor został z tyłu, razem ze stworem, który wcześniej próbował ją złapać. Krzykneła do niego, jednak gdy nie uzyskała odpowiedzi, zaczęła do niego wracać.

- Tam jest Dumblerore! - Nagle krzyknął, a Hermiona zadrdżała, gdy dotarło do niej to, jak brzmiał on słabo. - Biegnij przed siebie, Granger!

Następne chwile pamiętała jak przez mgłę - wiedziała, że zaczyna biec, jednak w którym kierunku i gdzie, nie. W jej świadomości było tylko to, że chciała jak najszybciej uciec z tego miejsca.

Nagle w jej umyśle zapanowała ciemność a ostatnie, co pamiętała, to bolesny upadek i zmartwione spojrzenie dyrektora.

Luna uderzyła mocno o kamienną posadzkę i jęknęła, gdy próbowała wstać. Wszystkie jej mięśnie były naciągnięte i napięte, kończyny bolały ją przy każdym ruchu. Zaciskając zęby, podparła się na dłoniach i podniosła z ziemi.

Przed sobą zobaczyła ciemność. Ciemny pył unosił się na wysokość kilkupiętrowegp budynku, niebo i słońce nie było widoczne. Dziewczyna kaszlnęła i położyął dłoń na wysokości klatki piersowiej.

Nagle z pyłu wyjechał samochód. Był on czarny jak smoła, z ciemno zamalowanmi szybami - widać było tylko kierowce, którego nie rozpoznała. Luna przestała kasłać i powoli podeszła do zatrzymującego się pojazdu.

- Kto tam? - Szepnęła i kaszlnęła ponownie. Pył był praktycznie wszędzie. - Halo?

- To my, Luno. - McGonagall trzasnęła drzwiami auta i do niej podeszła. - Witaj.

- Profesor... - Dziewczyna zakasłała ponownie, tym razem mocniej i ugięła się. Coraz trudniej było jej oddychać. - Co się dzieje? - Wykrztusiła i chrząknęła kilka razy, jednak to nie wiele pomogło.

- Nie przeszłaś próby Pomocnika. - Minerwa spojrzała na nią współczująco. - Na pocieszenie dodam, że przegrałaś jedynie jednym zadaniem. Mówiąc szczerze, jesteś silniejsza od pana Malfoya, jednak nie chciałaś tego ujawnić... Szkoda.

Luna spojrzała na nią z boku i kaszlnęła, tym razem słabiej, niż popszednio. Uznała to za drobrą oznakę i wyprostowała się.

- Co to dla mnie oznacza?

McGonagall spojrzała na nią badawczo i uśmiechnęła się lekko.

- To zależy od ciebie. Możesz wybrać wolność - Wskazała na powoli wyłaniającą się z pyłu ścieżkę i pomachała dłonią. - lub przyłączyć się do nas. - Drugą rękę wyciągnęła przed siebie i spojrzała na dziewczynę. - To już twoja decyzja.

Luna tęsknie spojrzała w stronę ścieżki i westchnęła. Wolność była tak blisko, jednak także tak daleko. Nie mogła sobie pozwolić na stratę przyjaciół, pozostawienie ojca w samotnym mu świecie. Powoli ze ścieżki przeniosła wzrok na McGonagall.

- Dlaczego niczego nie pamiętam?

- Ponieważ zaklęcie Strażnika na to nie pozwala. - Wyjaśniła profesor i wygładziła suknię. - To pewnien sposób ochrony.

- Rozumiem. - Odpowiedziała krótko i spojrzała przed siebie, na wiszący w powietrzu pył. Był ciemny, jednak w niektórych miejsach przedzierało się przez niego jasne światło powodując, że stawał się szaro-czary. Dziewczyna uśmiechneła się powoli i spojrzała na profesor.

Już wiedziała, co zrobi.

- Przyłączę się do was.

Minerwa uśmiechnęła się do niej szeroko i ponownie wyciągnęła rękę, którą Luna, bez chwili wahania, złapała.

Mocne pociągnięcie w przód sprawiło, że ponownie straciła przytomność.

Hermiona zachłysnęła się powietrzem i szybko usiadła, z dłonią przyciśniętą do gardła.

Pokój, w którym się znajdowała, były wypełniony książkami. Ich zapach unosił się wszędzie, nawet dywan nimi przesiąknął. Dziewczyna z lubością zatonęłaby w ich wnętrzu, jednak głośne chrząknięcie wyciągnęło ją z oczarowania.

Dumbledore wstał z krzesła i szybko do niej podszedł. Klękając, złapał ją za podbródek i spojrzał prosto w oczy. Hermiona wciągnęła głęboko powietrze, jednak nie odezwała się ani słowem.

- Wszystko w porządku? - Spytał dyrektor i, po krótkiej analizie, ją puścił. - Co się stało?

Dziewczyna kiwnęła głową i powoli zaczęła odpowiadać na jego pytania. Z każym kolejnym głowa zaczynała boleć ją coraz bardziej, aż w koncu nie wytrzymała i spojrzała ostro na Dumblerora.

- Gdzie Severus? - Nie wiedziała, co nią kierowało, jednak wstała i podeszła do przejścia. - Zostawiłam go tam samego! - Nawet nie zwróciła uwagi na ton, w jakim zwracała się do dyrektora i w jakim mówiła o swoim nauczycielu. Kilka razy uderzyła pięścią w portret jednego z profesorów, jednak gdy to nic nie dało, oparła o niego czoło. - Proszę mnie tam puścić! - Krzykneła i ponownie uderzyła w płótno otwarą dłonią.

- Przyro mi, panno Granger, ale nie mogę tego zrobić. - Dumbledore ze smutkiem pokręcił głową, jednak pił przy tym herbatę, przez co nie wypadło to przekonywująco.

Dziewczyna spojrzała na niego ze złością i sięgnęła do ramy. Na ten widok dyrektor wstał i, wcześniej odkładając filiżankę, podszedł do niej.

Gdy Hermiona już ściągała obraz ze ściany, za jej plecami odezwał się głos, przez który zamarła.

- Granger, uspokój się i zostaw tę ramę w spokoju. - Snape wyszedł z cienia i oparł się nonszlandzko o ścianę. - Już wystarczy, że zamęczasz Pottera, Weasley'a i mnie swoją osobą. Nie każ cierpieć tej ścianie.

Hermiona spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma i puściła ramę obrazu. Jej ciało zrobiło się nagle tak gipkie, że osunęła się powoli na ziemię.

- Pan żyje. - Wyszeptała i spojrzała na niego zszokowana. - Jak to możliwe?

- Jestem byłym Śmierciożercą. - Zachichotał wrednie i podszedł do niej. - Wstrawaj, mamy coś do omówienia.

- Zaczekaj. - Wtrącił się dyrektor i machnął na dziewczynę. - Najpierw to ja z nią porozmawiam.

- Mam dla ciebie pewne wieści, panno Granger.

Dumbledore spojrzał na nią badawczo i usiadł za biurkiem, wcześniej zaproponowawszy jej to samo. Hermiona zajęła miejsce przed dyrektorem i okryła szczelniej kocem, który dostała zaraz po wybudzeniu.

- Słucham. - Odpowiedziała słabo i spojrzała w bok. Wszystkie wcześniejsze emocje spłynęły na jej osobę tak nagle, że nawet otwarcie oczu przychodziło jej z trudem.

Cicho westchnęła i oparła się wygodniej na krześle.

- Znamy tożsamość Pomocnika, który od tej pory będzie pod twoim rozkazem. - Powiedział, a ona nieświadomie uniosła się do pozycji prostej i otworzyła szerzej oczy. - To Draco Malfoy.

- To niemożliwe. - Wydusiła i opadła mocno na krzesło. - Nie, to nie może być on.

- Nie ode mnie zależą wyniki. - Uśmiechnął się do niej pocieszająco i sięgnął do szuflady biurka. - Mamy jeszcze kilka spraw do omówienia, jednak myślę, że już teraz możemy przejść do tej ważniejszej. - Powiedział i wolnym ruchem przesunął po balcie mały kluczyk. Jego ręka zatrzymała się chwilę przed Hermioną i puściła srebrny przedmiot powodując, że zabłysł on lekko w świetle świec. - Dzięki niemu możesz dotrzeć do książki.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Dzięki kluczowi mam się dowiedzieć, gdzie jest ukryta potężna księga magiczna? - Spytała z niedowierzeniem i sięgnęła po przedmiot.

- Tak. - Dyrektor uśmiechnął się na wiodok jej miny i po raz kolejny sięgnął do szuflady. - Mam także dla ciebie list, dzięki któremu dowiesz się, jak przywołać Pomocnika. Będzie on dostępny na każdą twoją prośbę.

- Nie podoba mi się to. - Mruknęła i zaczęła czytać list. - Traktuje się ich tak, jak Skrzaty domowe. - Zgięła kartkę i schowała ją do kieszeni szaty. - Chociaż może Malfoy'owi wyjdzie to na dobre?

 

Po opuszczeniu gabinetu dyrektora, Hermiona skierowała się w prawo, w stronę biblioteki. Chciała chwilę odpocząć i, co najważniejesze, zastanowić się nad wszystkimi tajemnicami Sabatu. Prawda ciążyła jej barkach, każde kłamstwo powiedziane przyjaciołom sprawiało, że czuła się źle.

Dziewczyna westchnęła i po raz kolejny obróciła w dłoni srebrny kluczyk. Praktycznie nie różnił się niczym od innych, jedynie mała różyczka wyryta na główce sprawiała, że stawał się wyjątkowy.

W pewnym momencie, gdy właśnie miała przekraczać próg szkolnej biblioteki, coś kazało jej stanąć. Posłusznie zatrzymała się i mocniej zacisnęła dłoń na kluczyku, jednak gdy rozglądnęła się, nikogo nie zauważyła. Dziewczyna zacisnęła wargi i skierowała się w stronę pustego korytarza.

Otoczyła ją ciemność. Hermiona przygryzła wewnętrzną stronę policzka i zamknęła oczy, jednak po kilku sekundach powoli ruszyła. Rąbkami długiej sukni szurała po brudnym korytażu, z każdym oddechem miała wrażenie, że jej gorset zaciska się coraz bardziej. Nagle stanęła i skierowała się w stronę lekko jaśniejącego obrazu.

Przedstawiał on młodą dziewczynę, wyglądem przypominającą Sybillę. Miała ona rozpuszczone włosy, które wiatr lekko rozwiewał. Na jej ustach błąkał się lekki uśmieszek, a jej postwa świadczyła o całkowitym rozluźnieniu.

Podobizna Sybilli siedziała na stalowej ławeczce, prawdopodobnie w parku królewskim. Otaczały ją drzewa i krzewy czerwonych róż. Jedną główkę kwiatu kobieta trzymała w wyciągniętej dłoni, jednak jej wzrok nie był na niej skupiony.

Sybilla patrzyła w bok, jej wzrok był wyostrzony i pełen powagi, tak bardzo różniący się od jej postawy i uśmiechu. Hermiona przybliżyła się do obrazu i spojrzała w tą samą stronę, co poprzednia Strażniczka, na samotnie rosnącą różę w rogu obrazu.

Dziewczyna skierowała się do niej z wyciągniętą dłonią i lekko czubkiem palca przejechała po pótnie. Kwiat był gładki, nawet jedna bruzda farby nie zniekształcała jego powierzchni. W pewnym momencie jednak Hermiona wyczuła wgłębienie w malowidle i lekko zaczęła na nie naciskać.

Płótno przerwało się z głośnym szarpnięciem, ukazując tym samym małą dziurkę w ścianie. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie pod nosem i na oślep włożyła w nią klucz, który po chwili przekręciła.

W korytarzu zabrzmiał cichy dźwięk otwieranego zamka. Hermiona pociągnęła za klucz, zastępując go gałką i pociągnęła malowidło za sobą. Obraz zsunął się ze ściany i mocno uderzył o kamienną posadzkę.

Przed Hermioną pojawiły się drewniane drzwi. Nie były one zdobione - zostały one stworzone z taniego drewna tagiego, jakiego używa się do tworzenia kuchennego wejścia. Uśmiechnięta dziewczyna powoli otworzyła drzwi i przez nie przeszła.



Jasne światło padło jej na twarz, oślepiając ją na chwilę. Luna zasłoniła oczy ręką i zamrugała kilka razy.

- Witamy w zarządzie, panno Lovegood. - Dumbledore uśmiechnął się do niej potulnie i wskazał na krzesło stojące przed jego biurkiem. - Herbaty?

- Poproszę. - Powiedziała słabo i z trudem usiadła. Z niewiadowmych przyczyn, bolało ją wszystko. - Co się stało?

- Oh, wiele rzeczy. - Dyrektor podał jej filiżankę z gorącym napojem i rozsiadł się wygodniej. - Jednak najważniejsze jest to, że dołączyła pani do nas. Dzięki temu, wreszcie możemy pozwolić sobie na pewnien odpoczynek.

- Rozumiem, że niewiele osób wybiera waszą ścieżkę. - Odpwiedziała i napiła się herbaty. Przyjemne cieło rozpłynęło się po całym jej ciele, a ona mimowolnie się uśmiechnęła.

- Niestety nie. - Dumbledore westchnął i odłożył książkę, którą wcześniej obracał w palcach. - Ostatnim razem, mniej więcej jakieś czterdzieści lat temu, dołączyła do nas Minerwa. Przegrała z Sybillą. - Wyjaśnił i spojrzał za okno. - Sprawa z Severusem natomiast rozgrywa się zupełnie inaczej. - Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się do niej. - Jednak o niej porozmawiamy innym razem. Teraz musisz odpocząć.



Hermiona weszła do niewielkiej sali i obróciła się dookoła. Wszystkie jej ściany osadzane były diamentami, kolorowe kamienie błyszczały w świetle świec. Dziewczyna wciągnęła powietrze i prawie się zahłysnęła - cała sąsiednia komnata zapełniona była starymi książkami. Hermiona wpadła do niej jak burza, a szeroki uśmiech rozświetlił jej twarz.
Jednak zniknął on tak szybko, jak się pojawił, gdy zdała sobię sprawę, jak ciężko będzie znaleźć jej tą jedyną książkę.
Książkę, której nigdy nie widziała.

 

 

 

 

 

KONIEC CZĘŚCI 2
 
 
 
Przypominam o informowaniu o nowych notkach - jeżeli jesteście zainteresowani, to napiszcie o tym w komentarzu lub zakładce poczta :)


 
 

poniedziałek, 24 listopada 2014

Małe szczęście

Hej hej :) Wiem, że dzisiaj miała się ukazać druga część "Pergaminowego zaklęcia", jednak mam lekki problem z jej zakończeniem, dlatego zamiast niej, wstawiam to :) Poniższa miniaturka jest na zamówienie kochanej Favez. Mam nadzieje, że się spodoba :)
Ps. Druga część Sevmione powinna ukazać się do końca tego tygodnia. Nie chciałabym mówić dokładnie kiedy, bo nie wiem, czy dam radę się z nią wyrobić.




- Oh, spójrz, jaki on słodki!

Lily nachyliła się nad kołyską i spojrzała z ukosa na męża. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech, a w oczach malowała się miłość i troska. James podszedł do niej i ukucnął przy dziecku.

- Prawda? Jest taki podobny do mnie. - Zaśmiał się, gdy Lily uderzyła go w ramię. - Syriusz ciągle to powtarza.

- Syriusz jest ślepy. - Kobieta poprawiła kocyk przykrywający śpiące niemowle i spojrzała na nie z czułością. - Jest taki maleńki.

- Kiedyś wyrośnie na wspaniałego mężczyzne. - Odpowiedział jej mąż i ucałował w policzek. - Jak myślisz, będzie lubił Quiditcha?

Lily zamyśliła się i po chwili kiwnęła głową.

- Z takim ojcem? Na pewno.

James przyciągnął ją do siebie i objął w pasie. Zaczęli się kołysać, jednak ani na chwilę nie spuszczali z oczu dziecka. Mężczyzna uśmiechnął się lekko.

- Ciekaw jestem, jak ujawni się jego magia. - Westchnął i oparł brodę na barku żony. - I jakim będzie szukającym.

Lily się zaśmiała i szybko pocałowała ukochanego.

- A może on wcale nie polubi tej głupiej gry? - Uśmiechnęła się szeroko na widok miny męża i kontynuowała. - Zamierzam go posłać w stronę książek. Mam mu tyle do opowiedzenia na temat historii magii, zielarstwa i eliksirów...

- Proszę, nie wspominaj o Smarku w tak pięknej chwili.

- On wcale...

- Ciii... - James musnął ustami szyję żony i uśmiechnął się. - Możemy odłożyć to na kiedy indziej.

- Możemy. - Wymruczała i przymknęła oczy. - Tak mocno was kocham.

- Powiedz mi tylko, że nie rozmawiamy już o Smarku. - James odsunął Lily na długość ramienia i spojrzał poważnie, chociaż w jego oczach igrały iskierki rozbawienia. - Bo poczuję się dotknięty.

- Nie rozmawiamy już o Severusie. - Lily powiedziała to z ustami przy jego ustach i uśmiechnęła się. - Mówie o tobie i Harrym.

- Taką wersję jestem w stanie przyjąć. - Kobieta zaśmiała się głośno, gdy James delikatnie ją połaskotał, jednak przestała, gdy mały Harry zaczął płakać.

- I obudziłeś go. - Powiedziała z wyrzutem do męża i wzięła niemowlaka na ręce. - Spokojnie, maleńki. - Szepnęła do dziecka i zaczęła go tulić. - To tylko twój niedobry tata.

James spojrzał na nią skruszony i pogłaskał gówkę dziecka.

- Ale ty jesteś twardy, nie wystraszysz się byle krzyku. - Uśmiechnął się czule i zaśmiał, gdy Harry ułożył swoją rączkę w malutką piąstke. - Widzisz?

- Przyniesiesz chusteczki z kuchni? Powinny stać na stole. - Lily pominęła wcześniejszą uwagę męża i zaczęła kołysać dziecko.

Mężczyzna ostatni raz musnął rączkę Harry'ego i odwrócił się. Po chwili wrócił, w rękach trzymając opakowanie chusteczek higienicznych i podał je żonie.

- Zaprosiłem Petera na następny weekend. - Powiedział i zaczął obserwować, jak żona wyciera twarz dziecku. - W końcu niedługo jest Halloween, dlatego pomyślałem, że razem z nim i Syriuszem możemy przebrać się i z pochodzić z Harrym po...

- Po ulicy w takim zimnie? - Lily spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. - On dopiero ma trzy miesiące...

- Prawie cztery... - Wtrącił szybko James.

-...więc nawet nie myśl, że wypuszcze was na pole, przy takim mrozie. - Kobieta nawet nie zwróciła uwagi na nieme prośby męża i odłożyła niemowlaka do kołyski. - Poza tym wiesz, że teraz nie jest bezpiecznie.

- Dumbledore...

- Dumbledore może mówić, co tylko chce. - Lily odłożyła chusteczki na komodę i oparła się o nią plecami. Założyła ręce na piersi i potarła ramiona. - Prawda jest taka, że on nie musi się martwić o każdy dzień, ponieważ wie, że ma przy sobie kilkunastu najlepiej wyszkolonych magów. My mamy tylko siebie.

- Lily...

- Mam złe przeczucia, James. - Weszła mu mocno w zdanie i spojrzała na kołyskę. Jej dolna warga prawie niewidocznie zaczęła drdżeć. - Boje się. O ciebie. O Harry'ego. Już nawet nie wiem, komu mogę ufać...

James podszedł do niej szybko i przyciągnął do siebie. Kobieta schowała twarz w zagłębieniu jego barku i odetchnęła głęboko, prawie z drdżeniem.

- Możesz ufać mi. - Powiedział. - Dumbledorowi. Syriuszowi i Peterowi. W końcu to dzięki niemu mamy ochronę. - Ucałował żonę w czubek głowy i pogłaskał uspakajająco po plecach. - Naszą właśną, niezawodną ochronę.

- Masz rację. - Odetchnęła Lily, jednak w dalszym ciągu nie mogła odwrócić wzroku znad kołyski. - Jak chcesz, to możemy użądzić sobie prywatne Halloween, tu, w domu. Co ty na to? - Spojrzała mężowi w oczy i uśmiechnęła się, gdy ten kiwnął głową i cicho gwizdnął, by nie obudzić dziecka. - Przygotuję słodycze i może upiekę jakieś ciasto.

- Jesteś najlepszą żoną na świecie. - Szepnął James i ucałował ją mocno. Po chwili złapał ją za rękę i podprowadził do kołyski, gdzie jasne światło księżyca padało na twarzyczkę niemowlaka. Tam zatrzymali się i spojrzeli po sobie.

- Jestem najwspanialszą żoną i mam najwspanialszą rodzinę na świecie. - Uśmiechnęła się Lily i pogładziła dłoń męża. - Która może niedługo się powiększy.

- Nie mówisz poważnie. - James spojrzał na nią zszokowany, jednak gdy kobieta kiwnęła głową, ten złapał ją w ramiona. - Jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy. - Szepnął jej we włosy i przymknął oczy.

- Ja też. - Odpowiedziała mu żona i uśmiechnęła się leko, wdychając zapach męża. - To będzie naprawdę piękne życie, czuję to.




Jeżeli byłby ktoś z Was zainteresowany informowaniem o nowych miniaturkach, to napiszcie o tym w komentarzu lub w zakładce POCZTA :)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Pergaminowe zaklęcie cz. 1

Udało mi się! Przez cały weekend pisałam tą miniaturkę. Przyznam się, że jestem z niej zadowolona, jednak zdaje sobie sprawę, że nie jest ona wspaniała. Miałam dużą przerwę i mój styl nie jest najlepszy, ale... rozkręcam się :D Dlatego następne opowiadania powinny być lepsze, przynajmniej się postaram (jeżeli znajdziecie jakieś błędy, to proszę wytknijcie mi je:) Krytyka jest dla mnie bardzo ważna).
Część drugą "Pergaminowego zaklęcia" mam już napisaną w połowie, dlatego powinna się ona ukazać najpóźniej w przyszły poniedziałek. Stworzyłam listę informacyjną, gdzie możecie zobaczyć, kiedy pojawią się nowe miniaturki. Zapraszam do sprawdzenia:)
Powoli nadrabiam braki w czytaniu Waszych blogów, do wszystkich na pewno kiedyś dotrę :D Mam tylko prośbę - jeżeli jesteście zainteresowani informowaniem o nowych notkach, to napiszcie mi o tym w komentarzu, a ja następnym razem poinformuje Was o nowościach. Czasem jest tego tak dużo, że zaczynam się gubić xd
Gdybyście mieli jakieś pytania, to mój mail jest zawsze dostępny. Możecie go znaleźć na moim profilu :)
Uf, ale się rozpisałam :D
Kończę i zapraszam do czytania :)



Londyn, rok 1875

Tajna siedziba Albusa Dumbledora

Z pomiędzy drzew wyłoniła się czarna postać i stanęła, obserwując. Jej skupiony wzrok był utkwiony w drewnianym domku, znajdującym się na skraju lasu, a uszy szukały najmniejszego dźwięku, świadczącego o niebezpieczeństwie.

Po kilkunastu minutach cień przesunął się lekko do przodu i ukucnął przy pobliskim krzaku. Mógł teraz spokojnie siedzieć, nie obawiając się o zdemaskowanie - wszystko szło zgodnie z jego planem.

Już jutro o tej porze będzie pałał się zwycięstwem, a marna garstka ocalałych magów zapewne pogrąży się w rozpaczy i poszukiwaniach zwycięzcy.

Którego, zresztą, nie uda im się odnaleźć.

Już on o to zadba.
 



*****
 

- Najważniejszym zadaniem naszego zgromadzenia jest ochrona książki. - McGonagall stanęła przed tablicą i kredą namalowała okrąg, do którego wpisała literkę X. - To jesteśmy my. - Wskazała na literkę i po chwili obok okręgu narysowała kwadrat, dużo większych rozmiarów. - A to nasi wrogowie. - Powoli odwróciła się do zgromadzonych i nabrała powietrza. - Jest ich siedemdziesiąt procent więcej niż nas, co ponownie zmniejsza nasze szanse na wygranie. - Podniosła rękę do góry i przerwała, chcąc podnieść napięcie. Gdy jej się to udało, kontynuowała. - Jednak nie zapomniajcie, że to my jesteśmy magami, posiadający dar tworzenia czegoś, z nicości. To my przetrwaliśmy wojny i mroźne zimy, leczyliśmy i zabijaliśmy. Nawet podczas tych ciężkich czasów dawaliśmy radę chować i stawać w obronie książki. Nie zapomnajcie o tym. - McGonagall spojrzała lodowato na zebranych i machnęła ręką. - Jakieś pytania?

Kilka rąk uniosło się do góry. Czarownica spojrzała na siedzących i wskazała na znajdującą się w samym kącie dziewczynę.

- Luno?

- Czy zostaną wybrani ochroniarze? - Spytała rozmarzonym głosem, jednak cała jej postawa świadczyła o całkowitym skupieniu. Jedynie lekki makijaż nałożony na policzki powodował, że automatycznie zostawała ona przekierywowana do gupy ludzi lekko niedorozwiniętych.

- Na końcu zebrania. - Słysząc chłodny głos pani profesor, kilka osób się wzdyrgnęło. - Parvati?

- Chciałam zapytać o to samo. - Dziewczyna zaczerwieniła się, a jej siostra bliźniaczka spojrzała na nią karcąco. - Przepraszam.

- Nic się nie stało. - McGonagall nawet spróbowała się usmiechnąć. - Czy są jeszcze jakieś pytania, oczywiście nie dotyczące wyznaczenia ochroniarzy? - Gdy nikt się nie ruszył, kobieta westchnęła. - W takim razie możemy przejśc do inicjacji.

Na jej znak wszystcy wstali. Profesor wyjęła różdżkę i kiwnęła głową.
- Wyciągnijcie różdżki. - Nakazała i spojrzała za okno. - Gdy już to zrobicie, powtarzajcie za mną. Jeżeli ktoś poczuje słabość, mdłości, czy jakiekolwiek inne oznaki, niech natychmiast usiądzie. - Odczekała chwilę, aż wszyscy się rozstawią i zaczęła mówić. - Testor supremum sanctae et summae potestatis rogare atque... - Podczas gdy mówili, kilka osób zaczęło siadać. Niektórzy byli zadowoleni z siebie i najwidoczniej dumni lecz większość wyglądała na zaniepokojonych. Gdy na nogach pozostały zaledwie trzy osoby, McGonagall przerwała. - Cudownie. - Uśmiechnęła się i kiwnęła na stojących. - Chodźcie za mną.


Lekko dyszący pomachali do siedzących i przeszli za profesorką do następnej sali. Tam stanęli i spojrzeli na nauczycielkę.

- Poprzednie zadanie miało ukazać, jak wielką posiadacie predyspozycję do bólu, jednak jest one dość łatwe do złamania. - Klasnęła w dłonie. - Dlatego wymyślono zadanie drugie. - Lekko się uśmiechnęła i usiadła. - Hermiono, Luno, Draconie. Czy jesteście gotowi na następną turę?

Ich trójka powoli kiwnęła głową. Odkąd kewstia rywalizacji stała się jasno widoczna, żadne z nich nie spoglądało na siebie ani się nie uśmiechało. Co jakiś czas Malfoy prostował się i robił pewne miny, pozatym jednak nie zwracali oni na siebie nawet najmniejszej uwagi.

McGonagall wstała i przeszła na koniec pokoju. Poza jedną skrzynią i szczelnie zasłonionym oknem, był on pusty. Ciemne ściany tylko podkreślały jego niewielkie rozmiary, nierówna podłoga sprawiała, że stawał się on niepodobny do wszystkich podstawowych kształtów. Luna nabrała powietrza i przysunęła się do Hermiony.
 



- Denerwuję się. - Powiedziała szeptem i zacisnęła usta. Jej twarz była blada i nawet najmniejsze machnięcia pędzlem nie poprawiłyby jej kolorytu.

- Będzie dobrze, Luno. - Granger posłała jej niewyraźny uśmiech i utkwiła spojrzenie w profesorce. - Zabrnęliśmy już tak daleko...

- Co tylko sprawia, że stresuję się bardziej. A wiesz, że takie sytuacje nie służą trawieniu. - Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i wydała cichy jęk. - Mój tata twierdzi, że...

- Dziewczęta! - McGonagall klasnęła i spojrzała na nie surowo. Hermiona odsunęła się od Luny i wygładziła suknie.

- Jak zapewne słyszęliście, ochroniarzy jest dwójka. - Wszyscy kiwnęli głowami, a pani profesor wydęła usta w dziubek. - Niestety muszę rozwiać wasze wątpliwości. Zaklęcie wyznacza tylko jednego strażnika, pozostali są poddani następnej próbie, z której wybiera się zastępce. Ma on pomagać strażnikowi i służyć mu, jednak nie ma on dostępu do książki. Zrozumieliśmy się?

Trójka wybranych spojrzała po sobie i ponownie kiwnęła głowami, tym razem jednak z mniejszym przekonaniem. Miało to oznaczać, że tylko dwójka z nich posiądzie tajemną wiedzę, przekazywaną z pokolenia na pokolenie, a jedna osoba odpadnie. Co stanie się z tą osobą, stanowiło dla nich kolejną zagadkę.

McGonagall westchnęła głęboko i machnięciem różdżki otworzyła wielką skrzynie, z której buchnął płomień kurzu. Gdy jego stężenie zmalało, zgromadzeni mogli dostrzec leżące na samym jej dnie malutkie pudełeczko. Profesor sięgnęła po nie i przykryła dłonią.

- Czy... Czy to jest właśnie ta książka? - Luna zrobiła krok w stronę skrzyni, jednak zatrzymała się w połowie. Jej oczy powiększyły się do rozmarów galeona, a usta ułożyły w równą literę "O".

- Tego dowiecie się później. - Tajemniczo odpowiedziała McGonagall i uśmiechnęła się. - A teraz zamknijcie oczy.

To, co wydażyło się później, stanowiło dla nich jedną wielką tajemnicę.
 



Draco obudził się i podskoczył, gdy zdał sobie sprawę, że znajduję się w obcym sobie miejscu. Jego łóżko, zazwyczaj miękkie i otulone białą pierzyną, było teraz twarde i płaskie. Chłopak złapał się za głowę, gdy poczuł nagłe ukłucie i jęknął.

- Jest tu ktoś? - Z ciemności dobiegł cichy, kobiecy głos. Malfoy wyprostował się i zmrużył oczy.

- Tak. Kim jesteś? - Odpowiedział głośno i zaczął się rozglądać.

- To ja powinnam zadać to pytanie pierwsza, nie sądzisz?

- No cóż, spóźniłaś się. - Mimowolnie się do siebie uśmiechnął, jednak po chwili wrócił do swojej wcześniejszej postawy. - Odpowiesz mi?

W pomieszczeniu zapanowała cisza. Draco słyszał jedynie cichy oddech nieznajomej i głośne bicie swojego serca.

- Luna. - Gdy już myślał, że dziewczyna się rozmyśliła, odpowiedziała. - Luna Lovegood.

- Boże, dlaczego? - Mruknął chłopak i uderzył pięścią w pościel. Ta dziewczyna od początku doprowadzała go do szaleństwa, co wcale nie powodowało, że czuł się lepiej. Mimo wszystko miał nadzieje, że nie słyszała tego, co powiedział chwilę wcześniej.

- A ty?

- Draco Malfoy.

Tym razem cisza trwała dłużej. Gdy Draco zaczynał się niepokoić o życie dziewczyny, ta odezwała się ponownie.

- Szkoda.

- Czego? - Spytał, szczerze ciekawy.

- Tego, że to nie my zostaniemy strażnikami książki.

- Dlaczego tak uważasz? - Gdy tylko zadał to pytanie, odnalazł odpowiedź. Jego cała nadzijea nagle opadła, a on zdał sobie sprawę, jak bardzo to stanowisko było mu potrzebne.

Jednak Luna nie wiedziała, że Draco uświadomił sobie tę przykrą prawdę. Zamiast skierować rozmowę na inne tory, cicho odpowiedziała:

- Ponieważ to jedna osoba miała zostać wybrana. Z tego, że jej tutaj nie ma wnioskuje, że jest nią Hermiona. Chyba, że gdzieś się tu ukrywa.

- Raczej nie. - Wycedził Dracon, nagle zły na siebie samego. Czym sprawił, że wyniki były takie, a nie inne? - Pamiętasz może, jak wyglądało zadanie drugie? Mam wrażenie, że zaraz po tym, jak zamknąłem oczy w pustej sali, otworzyłem je tu.

- Mam tak samo. W dodatku ten potworny ból głowy...

Malfoy kiwnął głową i oparł się o ścianę.

- Draco?

- Hm?

- Możesz do mnie mówić?

Chłopak szeroko otworzył oczy i pochylił się do przodu, próbując dostrzec coś w otaczającej ich ciemności.

- Dlaczego?

- Bo chce do ciebie pójść. Ten kamień jest naprawdę zimny.

- Siedzisz na ziemi? - Mimo tego, że Draco nie przepadał za tą dziewczyną, przeraził się. - Jak to możliwe? Kobiete posadzić na zimnej posadzce, a mężczyzne na łóżku?

- Może się pomylili?

- Bardzo zabawne. - Odpwowiedział dopiero, gdy zrozumiał, o co jej chodziło. Niestety trwało to dość długo.

- Masz włosy bardzo podobne do moich, a twoja cera...

- Oh, daj już spokój. - Gdy tylko to powiedział, poczuł, jak łóżko przechyla się lekko na prawą stronę. Luna westchnęła głęboko i przysunęła do niego.

- Nareszcie wygodnie. - Zamruczała, a on poczuł, jak przyjemne ciepło przepływa po całym jego ciele. Natychmiastowo się znienawidził. - Ciekawe, jak długo będziemy tu siedzieć.

- Właśnie. - Powiedział, starając się odsunąc jak najbardziej od Luny. - Ciekawe.
 



*****
 


Czerwień i krzyk. Wszędzie widoczna krew i rozdarte ciała. Uciekający ludzie i rozszalałe zwierzęta. Buchający płomien z okna i rozwalające się budynki.

Hermiona stała pośrodku całego chaosu i krzyczała. Próbowała uwolnić magię, jednak całe jej trudy poszyły na marne. Mogła tylko patrzeć na nieszczęście nieznanych jej ludzi i poddać się temu, co szykował dla nich los.

Dziewczyna zaczęła iśc przed siebie. W pewnym momencie wpadła na małą dziewczynkę, która spojrzała na nią wielkimi, przesyconymi bólem oczyma i zaczęła płakać. Hermiona ukucnęła przy niej i schowała w ramionach.

- Ciii... - Zaczęła ją uspokajać, przy okazji ze strachem rozglądając się na boki.

Ludzie zrgomadzeni na ulicach szaleli. Nie było to szaleństwo takie, jakie można było zobaczyć w teatrze - było to szaleństwo mające swój początek w naturze ludzkiej i tym, w co owi wierzyli. Niektórzy wymachiwali w powietrzu rękoma, inni - zatrzymywali się na samym środku ulicy lub przed bramami domów i zaczynali płakać. Rodzielało to serce Hermiony.

W pewnym momencie grunt pod nogami dziewczyny zaczął drdżeć. Hermiona mocniej przycisnęła dziewczynkę do siebie i zamknęła oczy. Schowane w jej ramionach dziecko zaczęło dygotać tak, że trudno go było utrzymać. Wszystko, co w tym momencie mogła zrobić, to ciche uspokojanie dziewczynki.

Nage wszystko zniknęło.

Wszystkie krzyki i jęki zastapiła cisza, nie było już zrozpaczonych ludzi i chaosu panującego na ulicach. Wszystko, co kilka sekund wcześniej miało miejsce, zniknęło i zostało zastąpionee ciemnym pokojem.

Zdezorientowana Hermiona upadła na podłogę i ukryła zapłakaną twarz w dłoniach. McGonagall spojrzała na nią ze smutkiem, jednak nie podeszła i nie pocieszyła dziewczyny. Stała tylko i patrzyła, jak ta odkrywa, że w swoich ramionach trzyma okrytą popiołem zabawkę, którą w jej wyobraźni trzymała zrozpaczona dziewczynka.

- Uspokój się. - Nakazała tylko i machnęła różdżką, gdy ta nie posłuchała. Hermiona uniosła się w powietrzu i utkwiła pusty wzrok w profesorce.

- Co to było? - Spytała słabo i pociągnęła nosem.

- Wybuch wulkanu w Pompejach. - Wyjaśniła, bez najmniejszej deilikatności w głosie. - Przeniosłaś się w przeszłość.

- Przeszłość? - Hermiona drgnęła zaskoczona i zadrdżała. - Czyli to, co widziałam... Ta dziewczynka... - Spojrzała na zabawkę trzymaną w dłoni i zaczęła płakać. - Dlaczego...?

- Wiem, że to ciężkie, ale musisz się teraz skupić. - McGonagall opuściła dziewczynę na ziemię i do niej podeszła. - Posłuchaj. - Poczekała, aż Hermiona na nią spojrzy i dopiero wtedy kontunuowała. - Zaklęcie wybrało cię na strażnika książki, a by to udowodnić, przeniosło cię w przeszłość. Gdyby tak się nie stało, musielibyśmy rozpoczynać inicjacje od początku.

Kobieta wyciągnęła ręce w stronę Hermiony i pogłaskała ją lekko po ramionach.

- Rozumiem, że jest to dla ciebie wielki szok, ale teraz masz dużo ważniejsze sprawy niż roztrząsanie się nad przeszłością.

Nagle Granger wyrwała się profesorce i spojrzała na nią z wściekłością.

- Nie roztrząsać się? Jak?! - Krzyknęła i uniosła brudną zabawkę. - Jak mam to zrobić po tym, gdy widziałam tyle bólu i cierpienia? Ci ludzie ginęli, a ja nie mogłam zrobić nic! Nic! - Łzy płynęły stumieniami po jej policzkach, a ona zaczęła się trząść. Nie z bólu, tylko z wściekłości. - Nie rozmumiem, jak można mieć w sobie tyle obojętności na ludzkie cierpienie...

- Dość. - Przerwała jej McGonagall, a dziewczyna przestała mówić. - Nie obwiniaj mnie o coś, czego nie zrobiłam. Nie jestem winna temu, co widziałaś. - Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy. - To maił być tylko test sprawdzający twoją wrażliwość. - Nagle na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który w żadnym wypadku nie pasował do obenej chwili. - Ku mojej radości, zdałaś go.
 



*****
 




- Historia strażników ma swój początek wiele wieków temu, także zagłębianie się w niej trwałaby więcej, niż byś sobie życzyła. - McGonagall przeszła przez ukryte drzwi, mieszczących się za obrazem wiszącym w jej gabinecie i sięgnęła po świecznik. - Dlatego częściowo omijamy tę część historii i przechodzimy do początku.

- Rozumiem, jednak chciałabym poznać wszystkie tajemnice związane z książką. - Odpowiedziała Hermiona i zamknęła za sobą przejście. - Skoro już jestem do tego upoważniona, to czemu by z tego nie skorzystać?

McGonagall zacisnęła usta.

- To nie będzie proste, jednak zobaczę, co da się załatwić.

Szły chwilę w ciszy. Hermiona zaciekawionym wzrokiem obserwowała każdy choć najmiejszy cień padający znad świeczki na stare cegły, budujące tajemny korytarz. Odkąd wyszła za profesorką z ciemnego pokoju, jej ciekawość wzrosła tak, że musiała zacząc się powstrzymywać przed zadawaniem pytań.

Oczywiście, nie zawsze jej się to udawało.

- Dokąd idziemy? - Spytała po kilku minutach marszu i przygryzła wargę.

- Do gabinetu Dumbledora. - Starsza kobieta uśmiechnęła się i uniosła wyżej świecznik. - Uwaga na stopnie.

- Dlaczego nie używasz magii? Przecież można było oświetlić ten korytarz, bez obaw, że zostałoby to zauważone...

- W tym miejscu jest to niemożliwe. O wszystkim dowiesz się za chwilę, obiecuje ci to.

Dziewczyna kiwnęła głową i uniosła suknię do góry, gdy stanęła przed wysokimi stopniami. Niestety była ona tak niewygodna, że po chwili Hermiona zahwiała się i prawie by upadła, gdyby nie silna ręka, która złapała ją w pasie i przytrzymała.

- Ostrożnie, Granger. - Severus Snape syknął jej do ucha, a ona krzyknęła i wyrwała mu się szybko.

- Co pan tu robi?! - Dziewczna przywarła do ściany i jedną rękę położyła na brzuchu.

- Stoje. - Uśmiechnął się szatańsko i pchnął ją do przodu. - Za pozwoleniem, Granger, ruszyłabyś się, bo nie tylko ty jesteś na dziś umówiona.

Dziewczyna prychnęła glośno i zaczęła iść. Po chwili jej oczom ukazało się małe światło, które przerodziło się w niewielkie wejście do kommnaty.

Pokój był bardzo przytulnie urządzony. Do każdej ściany przylegały regały z milionem książek, kominek jarzył się ciepłym płomieniem. Hermiona przymknęła oczy i zatrąciła się w zapachu starego pergaminu.

Dopiero gdy usłyszała ciche chrząknięcie za sobą, podskoczyła.

- Granger, przejdziesz wreszcie?

Spojrzała za siebie prosto w ciemne oczy Snape'a i zarumieniła się, gdy zdała sobie sprawę, że w dalszym ciągu stoi w tajemnym przejściu do pokoju i toruje wejście. Pośpiesznie przestąpiła próg obrazu i otrzepała skunię.

- Dobry wieczór. - Albus Dumbledore uśmiechnął się do niej za książki i upił kieliszek wina. - Poczęstujesz się, moja droga?

Hermiona kiwnęła głową i podeszła do dyrektora sabatu. Z pełnym wdziękiem wykonała dygnięcie i uśmiechnęła się do niego.

- Ciesze się, że to ty zostałaś strażnikiem. - Powiedział Albus i nalał dziewczynie wina. - Obawiałem się, że przytrafi nam się kolejny kiepski przypadek, jak ostatnio, ale...

- Albusie, jak możesz tak mówić? - Krzyknęła wzburzona McGonagall, a Hermiona mimowolnie parsknęła. - Sybilla wcale nie była taka zła...

- Poza tym, że prawie zgubiła książkę? - Snape oparł się jeden z regałów i upił łyk wina. - Tak, to automatycznie klasyfikuje ją jako najlepszego ochroniarza wszech czasów. Pomijając fakt, że jej roztrzepanie i zamiłowanie do alkoholu było...

- Zrozumieliśmy, Severusie. - Dumblerore uniosł dłon do góry i uśmiechnął się szeroko. - Ale teraz trafiła nam się wspaniała kandydatka, dlatego powinniśmy to uczcić. Co ty na to, Hermiono?

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech dyrektora, jednak nie był on całkowicie szczery. W głębi duszy martwiła się swoim nowym zadaniem. Także jedna myśl nie dawała jej spokoju.

- Co stało się z Luną i Malfoyem?

W pokoju zapadła cisza, a wszystkie spojrzenia zostały utkwione w niej. Jako że nie byla przyzywczajona do tak wielkiego zainteresowania, zarumieniła się.

- Jutro zostaną oni poddani próbie trzech wyborów. - Dumbledore odpowiedział po chwili mogącej bić się o długość z wiecznością. - Do tego czasu możemy cię przygotować.
 

 



*****
 




- Czy wiesz, co zawiera w sobie książka? - Tak wyglądało pierwsze pytanie profesor McGonagall.

Siedziały na dużej werandzie i obserwowały ptaki. W pokoju za nimi spokojnie grała muzyka klasyczna, a profesor Dumbledore zaczytywał się w wielkich księgach. Hermiona spojrzała na swoją nauczycielkę i pokręciła przecząco głową.

- Wiem jedynie, że jest to wielka tajemnica. - Odpowiedziała i westchnęła. - Czy teraz, będąc jej strażnikiem, mogę ją poznać?

- Niestety, ale to niemożliwe. - Profesor upiła łyk herbaty i odchrząknęła. - Tej tajemnicy nie zna nikt, poza strażnikiem.

- W takim razie, czy mogę zobaczyć tę książkę? - Powoli zaczynała tracić cierpliwość. Szybko poprawiła włosy i zaplotła ręce na padołku by nie pokazać, że drdżą.

- Ależ oczywiście, kochana. - Dumbledore przerwał już otwierającej usta McGonagall i podszedł do Hermiony. - Ale najpierw musisz poznać jej historie. Chodź za mną.

Kiwnął na nia zachęcająco i wszedł do pokoju. Hermiona z westchnięciem wstała z miękkiego krzesła i ruszyła za nim.

- Dlaczego to wszystko jest tak skomplikowane? - Spytała, prawie depcząc mu po piętach. - Skoro wiadomo, że jestem odpowiedzialna za jej ochronę, to dlaczego nie mogę dowiedzieć się wszystkiego od razu?

- Ponieważ to mogłoby cię zniszczyć. - Odpowiedział spokojnie dyrektor i otworzył przed nią drzwi do swojego gabinetu. - Ta wiedza jest tak wielka, że nawet ja, poznawszy ją całą, prawdopodobnie nie byłbym sobą. Posiada w sobie wszystkie magie świata i materii poza nią - wiem, że trudno sobie to wyobrazić, ale instenieje coś poza znanym nam światem - dlatego podzielono ją na partię. - Tu przerwał i spojrzał na Hermionę badawczo. Po chwili schylił się i zaklęciem otworzył szufladę swojego biurka, z ktrórej wyciągnął starą książkę. Mocnym ruchem przysunął ją w stornę dziewczyny, która wsytrzymała oddech. - Nie, to nie jest ona. - Dyrektor się zaśmiał. - W tej książce zostało spisane wszystko, co strażnik powinien wiedzieć. Przeczytaj ją, a wszystkiego się dowiesz.
 



****
 


Draco zamrugał kilka razy i z jękiem podniósł się z pryczy. Opierająca się o niego Luna pociągnęła nosem i przechyliła się mocno w jego stronę, prawie kładąc na kolanach. Chłopak delikatnym ruchem odsunął ją od siebie i przejechał dłonią po twarzy.

- Dobrze, to już się robi niepokojące.

- Dlaczego? - Dziewczyna obudziła się i teraz patrzyła na niego swoimi wielkimi, zaspanymi oczami. Jej złociste loki okręcily się wokół jej twarzy, co powodowało, że wyglądała jak anioł.

- To, że siedzimy tu Merlin wie ile. - Chłopak zręcznie wymknął z opresji i westchnął, gdy spojrzał na Lunę. - Czy mogłabyś się trochę odsunąć? Gnieciesz mnie.

- Przepraszam. - Dziewczyna szybko odskoczyła i oparła się o ścianę. - Było mi zimno i musiałam zasnąć... Wiesz, gdzie jesteśmy?

- Wydaje mi się, że w dalszym ciągu w siedzibie Dumbledora. - Draco ściągnął kurtkę i podał ją Lunie. - Proszę, powinno ci być cieplej.

- Dziękuje. - Dziewczyna ponownie pociągnęła nosem i przykryła się kurtką. - Jesteś może chory?

Spytała z tak wyczuwalną troską w głosie, że Draco aż spojrzał na nią zdumiony. Odpowiedział dopiero po chwli.

- Nie... Nie. Dlaczego pytasz?

- Bo zazwyczaj dla wszystkich jesteś niemiły i szorstki. - Kilka włosów opadło jej na twarz, gdy pochyliła się w jego stronę. - Pomyślałam, że może...

- Źle myślałaś. - Odpowiedział gwałtownie i odsunął się od niej jeszcze bardziej. - Ze mną jest wszystko w porządku.

- Dobrze. - Powiedziała cicho i niewinnie, a jego natychmiast ogarnęło poczucie winy. Nie powinien był na nią krzyczeć.

Ponownie na nią spojrzał i zacisnął usta. Mimo że było ciemno, jedna jasna struga światła padająca prawdopodobnie za drzwi oświetliła jej twarz. Oczy dziewczyny, zazwyczaj rozbawione i tryskające inteligencją, były teraz puste i zmartwione. Chłopak wyciągnął rękę z chęcią odgarnięcia włosów z jej twarzy, jednak się powstrzymał.

- Idź spać. - Powiedział zamiast tego i oparł się o ścianę. - Nie wiadomo, kiedy nas stąd wypuszczą i co każą zrobić.
 

 

 

 



KONIEC CZĘŚCI 1
 
 


 

 

wtorek, 4 listopada 2014

Po dłuuugiej przerwie

Hej, hej i czołem!
Czy ktoś tu jeszcze mnie pamięta?

Wiem, że nie było mnie bardzo długo, za co przepraszam. Pewne sprawy osobiste bardzo się skomplikowały, do tego doszła szkoła i nauka, przez co całkiem straciłam zapał i wenę. Jednak teraz, po wyjściu na prostą, stwierdziłam, że postaram się to zmienić. Od dzisiaj rusza blog Bo tak chciał los (na którego serdecznie zapraszam, dopiero zaczynam!) i możliwe, że niebawem ta strona odrodzi się na nowo.

Wszystkie blogi postaram się przeczytać możliwie jak najszybciej - wiem, że czasem obiecuje, że wejdę, a później tego nie robię, bądź robię późno, ale proszę, zrozumcie, że mam teraz nawał pracy. Wiem, że to nie jest dobre wytłumaczenie, ale staram się to zmieniać i chwilowo wychodzi :)

Także do zobaczenia niebawem!!

Wasza czarna

sobota, 9 sierpnia 2014

Gwiazdy

Hej! Przepraszam, że dodaję po tak długiej przerwie, ale miałam problem z komputerem. Gdy tylko wrócił z naprawy, zabrałam się za pisanie miniaturek. Dramione się tworzy, jednak dopiero jestem w połowie pisania. I teraz szybkie pytanie: chcielibyście smutne czy szczęśliwe zakończenie? :D 
Poniższa miniaturka jest na zamówienie Avis. Mam wrażenie, że wyszło mi z tego wielkie rhomansidło i całkiem zepsułam koniec, ale to do oceny oddaje Wam :) Byłabym wdzięczna za wszelką krytykę.
Enjoy!


- Tak nie wypada.
Wysoka postać skrywająca się w cieniu kolumny tylko wzruszyła ramionami. W blasku księżyca jej oczy zabłysły, a usta wystrzeżyły się w niemym uśmiechu, ukazując rząd białych zębów.
- A czy ktoś nas tutaj podgląda? - Odezwał się mężczyzna i podszedł do samotnej postaci, stojącej na środku dziedzińca.
- Nie, ale samo to, że spotykamy się bez wiedzy mojego ojca, jest...
- Przygodą. - Dokończył za nią młodzieniec i pocałował w czubek czoła. - Hermiono, musisz zrozumieć, że życie nie polega tylko na słuchaniu rozkazów i wypełnianiu ich. Życie to... to krótka przygoda, mogąca zatrzymać się w każdym momencie. Dlatego wykorzystajmy dany nam czas w należyty sposób. Nie tak, jak każą nam wyższą rangi uczeni, bogowie czy król. Zaplanujmy nasze życie tak, jak nam się to podoba.
Kobieta zaśmiała się cicho i przycisnęła swoją dłoń do policzka mężczyzny.
- Gdyby generał dowiedział się, o czym myśli jego żołnierz, zapewne nie byłby zadowolony. - Zaśmiała się ponownie, jednak po chwili spoważniała. - Harry, ja też o tym marzę. To nie tak, że nie chcę, tylko... - Westchnęła głęboko i przygryzła wargę. - Ten dwór, to całe moje życie. Moje dzieciństwo, radość, smutek. Mam tu rodzinę, której nie mogę zostawić. Nie wyobrażam sobie, co by się stało, gdybym ich opuściła. Ciocia Minerwa penie by...
Harry delikatnie przyłożył kobiecie palec do ust i uśmiechnął się do niej nieśmiało.
- Nie nalegam, byś opuściła swoją rodzinę. - Mężczyzna odsunął się i spojrzał z boku na Hermionę. W świetle nocy i cienkiej koszuli nocnej wyglądała bardzo młodo, wręcz dziecinnie. Zaplecione włosy w warkocz delikatnie poruszały się wraz z wiatrem, oczy błyszczały, skrywając w sobie cichą nadzieje. Harry westchnął i złapał kobietę za rękę. - Nie rozmawiajmy już o tym. Za to teraz... chciałbym ci coś pokazać.
Lekkim ruchem przyciągnął dziewczynę do siebie i odwrócił, kładąc jedną dłoń na jej plecach. Kciukiem pogłaskał wgłębienie między łopatkami i uśmiechnął się do siebie.
- Idź wolno przed siebie. - Harry nachylił się nad Hermioną i drugą ręką złapał ją w pasie. - Będę cię trzymać, dlatego nie martw się, że potkniesz się w ciemnościach.


Księżyc leniwie wychył się za wierzby i jasno odbił w jeziorze. Gładka tafla wody zafalowała delikatnie, gdy nikły podmuch wiatru dotknął jej powierzchni. W oddali dawało się słyszeć ciche pohukiwania sowy, gdy ta, siedząc na drzewie, szukała zdobyczy. Czarny nietoperz przeleciał szybko nad wodą, jednym machnięciem skrzydeł mijając księżyc.
Nagle za drzew wyszły dwie postacie. Początkowo widoczne były tylko zarysy sylwetek, jednak w miarę przybliżania się do celu, rosły.
- To powinno być odpowiednie miejsce. - Odezwała się jedna z postaci, gdy stanęli nad brzegiem jeziora. Wyższa z nich kopnęła butem piasek i uśmiechnęła się. - Niestety nie mam przy sobie koca, byś mogła usiąść.
- Nie szkodzi. - Niższa z postaci także się uśmiechnęła. Po chwili z zamachem usiadła na piasku i złapała towarzysza za rękę. - Przyłączysz się do mnie, Harry?
Stojąca postać spojrzała w niebo i znieruchomiała. Dopiero po kilku sekundach, gdy przypomniała sobie o obecności dziewczyny, kiwnęła głową i usiadła.
- Nie jest ci zimno? - Harry spojrzał troskliwie na Hermionę i przysunął się bliżej niej.
- Nie. - Dziewczyna objęła dłonie mężczyzny swoimi i położyła mu głowę na ramieniu. - Co takiego chciałeś mi pokazać?
Harry delikatnie oswobodził rękę i wskazał palcem na niebo.
- Widzisz te gwiazdy? - Ruchem dłoni narysował w powietrzu małe kółko. - Moja matka wierzyła, że mogą przepowiadać przyszłość. Nigdy temu nie wierzyłem.
Hermiona spojrzała na niego niepewnie.
- Harry, ty...
- Wiem. - Przerwał jej chłopak. - Dowiedziałem się tego od Syriusza. - Przerwał i sięgnął po patyk, którym zaczął rysować po piasku. - Ponoć jej drugą pasją było wróżenie i astronomia.
- A pierwszą?
-Konie. - Uśmiechnął się szeroko, jednak po chwili jego uśmiech zbladł. Harry westchnął i ponownie spojrzał na dziewczynę. - Kochała jeździć konno. Gdyby nie ta miłość do zwierząt, zapewne byłaby tu z nami.
- Nie możesz tak mówić. - Hermiona wyprostowała się i ściągnęła usta. - To nie konie ją zabiły. Dobrze wiesz, że zrobili to zbójcy, pragnący pieniędzy. Zabiliby ją nawet, gdyby im je dała.
- Ojciec...
- Twój ojciec dzielnie jej bronił. - Uśmiechnęła się do niego lekko. - Twoi rodzice byli bohaterami. Nie zapominaj o tym.
Chłopak jedynie kiwnął głową. Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu.
- Nie przyprowadziłem cię tutaj po to, by wspominać moich rodziców. - Złapał dziewczynę za ręce i ścisnął je mocno. - Hermiono, ja... Muszę ci o czymś powiedzieć.
- Słucham, Harry. - Odezwała się cicho i odwzajemniła uścisk.
- Dostałem rozkaz. - Chłopak zamknął oczy i zacisnął powieki. - Mam zostać wysłany na wojnę, potrzebują ludzi. Podobno nie jest tak źle, jak mówią.
- Nie jest źle? - Hermiona spojrzała na swojego towarzysza, w jej oczach widoczny był ból. - Harry, to wojna! - Przerwała na chwilę i zacisnęła wargi. - Jaki przydział?
- Piechota. - Wyszeptał, a dziewczyna odwróciła się i zamknęła oczy. Po jej policzkach popłynęły łzy.
- Wrócisz, prawda? - Spytała łamiącym się głosem. - Obiecaj mi to.
Harry kiwnął głową i przejechał czubkiem dłoni po włosach dziewczyny. Nagle westchnął i odwrócił ją do siebie.
- Obiecuję na wszystko. Hermiono, jesteś jedynym, co mam. - Uśmiechnął się do niej smutno.- Nigdy cię nie zostawię.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro. - Założył jej kosmyk za ucho i nachylił się do przodu. - Dlatego chciałem powiedzieć ci to dzisiaj. Byś nie musiała dowiadywać się od innych.
Hermiona kiwnęła głową, a z jej oczu wypłynęły kolejne łzy. Nagle przysunęła się bliżej Harry'ego i spojrzała mu w oczy.
- Kiedy wrócisz, pójdziemy do ojca. - Mówiła spokojnie, jednak jej drżący głos zdradzał wszystkie troski. - Nie chce dłużej się kryć. Tylko wróć.
Harry złapał dziewczynę za ramiona i przybliżył do siebie. Gdy ich twarze były dostatecznie blisko, pocałował Hermionę i uśmiechnął się.
- Obiecuję.





sobota, 12 lipca 2014

Kto by pomyślał? cz. 1


Hej :) Wstawiam dopiero co napisaną miniaturkę, która - tak jak miała poprzednia - składać się będzie z dwóch części (tym razem na pewno :D). Jest w niej kilka zdań, które niezbyt mi się podobają, jednak mam nadzieje, że nie jest aż tak źle :D Bardzo prosiłabym o szczere opinie i krytykę, która na pewno przyda mi się na przyszłość :)
Część druga powinna ukazać się mniej więcej w przeciągu dwóch tygodni, ponieważ wyjeżdżam.



PS. Chciałam bardzo podziękować za ponad 3 tysiące wyświetleń! Bez Was nie byłoby tego wszystkiego :)

PPS. Także chciałabym życzyć Wam udanych wakacji :) Miejmy nadzieje, że słońce niedługo się do nas przyłączy
 



Odchyliłam się do tyłu i zamknęłam oczy. Gdy podest, na którym siedziałam podniósł się, usiadłam i położyłam otwarte dłonie na ziemi. Na próbę oderwałam je, zostawiając mokre odciski palców na gładkiej podłodze. Autentycznie się denerwowałam.

Wolno wyjechałam w górę. W siadzie cofnęłam się, obserwując jak moja biała sukienka marszczy się i przyjmuje kształt spienionych fal na błękitnym morzu. Wyobraziłam sobie leniwie uginające się palmy pod wpływem wiatru, okrążające plaże czarnobiałe, skrzeczące mewy, ciepły piasek i równocześnie z tym wyobrażeniem przeniosłam się do rodziców, do Australii. Wraz z rosnącą wysokością, rosła moja tęsknota do rodziców, do ich uśmiechów i uścisków. Marzyłam o tym, by przyjść do nich, usiąść i przypomnieć im, że mają córkę. Rozmawiać z nimi. Śmiać się. Płakać. Jednak wiedziałam, że nie mogę tego zrobić.

Gdy usłyszałam muzykę, wolno się podniosłam, ręce sztywno trzymając przy bokach. Ciasna sukienka opinała mnie mocno, w niektórych momentach aż musiałam walczyć o wdech. Mimo, że znajdowałam się w bardzo niewygodnej sytuacji, nie dawałam tego po sobie poznać. Zdecydowanie uniosłam podbródek do góry, roziskrzone oczy utkwiłam w nieruchomej publiczności. Uśmiechnęłam się, gdy z sufitu poleciały czerwone płatki róż. Zaczęłam tańczyć.

Początkowo nie czułam nic. Muzyka niosła mnie jak rzeka łódkę, aż dałam ponieść się jej niebezpiecznemu nurtowi. Pełna energii uniosłam ręce w górę i obróciłam się wokół własnej osi. Zaczęłam leniwie kołysać się w rytm muzyki, co jakiś czas unosząc głowę i ją opuszczając, rękami kreśląc niewyobrażalne kształty. Gdy poczułam delikatny uścisk w talii, odwróciłam się tyłem do publiczności i spojrzałam w oczy swojego partnera.

Jednak nie wpatrywałam się w nie długo. Ubrany w maskę towarzysz odwrócił mnie i przechylił tak, że włosami dotykałam ziemi. Zamknęłam oczy. Uczucie lekkości ogarnęło mnie tak nagle i łapczywie, że zapragnęłam nigdy się z nim nie rozstawać. Niestety, nie trwało ono długo - po zaledwie kilku sekundach mój partner pociągnął mnie za rękę i obrócił dookoła. Wygięłam się i przyparłam do niego całym bokiem, głowę kładąc mu na ramieniu. Chwilę trwaliśmy w takim ustawieniu.

Nagle ściany teatru zabarwiły się na czerwono, z sufitu poleciała nowa dostawa białych różanych płatków, muzyka zmieniła tony. Uniosłam wzrok ku górze i przez ułamek sekundy delektowałam się pięknem życia. Jak w zwolnionym tempie obserwowałam kręcące się wokół własnej osi płatki i uśmiechnęłam się. Delikatnie podałam dłoń partnerowi i dałam mu poprowadzić się na środek sali, na którym ponownie zaczęliśmy tańczyć. Ze sposobu ruchu starałam się ustalić, z kim tańczę, jednak nie było to łatwe.

Bowiem w naszym teatrze występowały pewne zasady. Pierwszą z nich, i zdecydowanie najważniejszą, była anonimowość aktorów. Aż do samego końca sztuki, publiczność ani, rzecz jasna, uczestnicy, nie mieli pojęcia, z kim tańczą. Działało to na pewnym prostym układzie - do teatru było przyjmowanych wielu tancerzy, jednak tylko dwójka z nich zostawała wybierana. Całe zgromadzenie wcześniej ćwiczyło doskonale przygotowany układ choreograficzny, tak długo, aż ruchy wszystkich zgromadzonych nie stawały się identyczne. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie jest to mądre ze względu marnowania talentu i czasu uczestników, jednak ja się z tym nie zgodzę. Te ćwiczenia dają nam nie tylko możliwości doszlifowania swojej pasji, jednak także nas sprawdzają. Testowi rozpoznawczemu nie są poddawani tyko tancerze - stosuje się jej także na publiczności. Dlatego nasz teatr, choć wystawiamy tylko jedno przedstawienie na dwa tygodnie, jest tak oblegany.

Ostatni raz obróciłam się i oparłam o ramiona towarzysza. Razem, jak jedno ciało, zakołysaliśmy się w rytm muzyki, oblegani przez otaczające nas zewsząd białe płatki, podkoloryzowane czerwienią bijącą ze ścian. Uśmiechnęłam się lekko i zamknęłam oczy. Gdy w moje nozdrza uderzyła przyjemna woń męskich perfum, zaśmiałam się cicho i wyrwałam partnerowi. On, ubrany w czarny garnitur, z maską, identyczną w każdym calu jak moja, na twarzy i rękawiczkach, stanął i wyciągnął w oczekiwaniu rękę. Złapałam ją i mocno zacisnęłam na niej palce. Zdziwiłam się, gdy towarzysz odpowiedział mi tym samym. Uścisk miał mocny, jednak biła od niego delikatność i pewność siebie.

Ukłoniliśmy się i, w towarzystwie głośnych oklasków i cichej muzyki, opuściliśmy scenę. Gdy weszliśmy do sąsiedniego pomieszczenia, od razu uderzyła we mnie panująca wszędzie biel i jasność, zupełna odwrotność oświetlenia panującego na sali. Zamrugałam parę razy oczyma i dopiero gdy mój wzrok całkiem przywykł do jasności, zdałam sobie sprawę, że mojego towarzysza od dawna przy mnie nie ma. Poczułam ciche ukłucie zawodu.

- Hermiono!

Radosny krzyk przebił się przez plątaninę głosów i co chwilę wybuchających śmiechów. Odwróciłam się w jego kierunku, od razu napotykając spojrzenie brązowych oczu.

- Dobry wieczór, Ginny. - Uśmiechnęłam się do przyjaciółki i ją uścisnęłam. Dziewczyna podskoczyła w moich ramionach i pisnęła.

- Byłaś wspaniała! - Krzyknęła mi do ucha i zaczęła kiwać się na boki. Złapałam jej dłonie i ścisnęłam.

- Spokojnie, Ginny - Zaśmiałam się. - Ludzie na nas patrzą.

- To dobrze. - Przestała się kiwać i na mnie spojrzała. - To było naprawdę wspaniałe, Hermiono. Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś tak... profesjonalnego.

- Może dlatego, że normalnie nie chodzisz na występy taneczne? - Spytałam przekornie, jednak myślami byłam w zupełnie innym miejscu. Delikatnie wyrwałam się przyjaciółce z uścisku i potarłam ramiona.

Co oczywiste, moja nagła zmiana w zachowaniu nie uszła uwadze Ginny. Od razu domyślając się, o co mi chodzi, uśmiechnęła się złowieszczo.

- Wyszedł tylnymi drzwiami.

- Słucham? - Spytałam, całkiem zbita z tropu.

- Nie udawaj, dobrze wiesz, o co mi chodzi. - Prychnęła i szybkim krokiem odeszła w stronę szatni.

Po chwili wróciła, w rękach trzymając mój płaszcz i torbę. Bez najmniejszych oporów cisnęła mi ubranie w ręce i spojrzała twardo, gdy się nie ruszyłam.

- Na co czekasz? - Wskazała palcem drzwi i pchnęła mnie w ich kierunku. - Jego cierpliwość nie trwa wieki.

Założyłam płaszcz i otuliłam się szalem. Gdy sięgałam o torebkę, coś nagle do mnie dotarło.

- Chwila. - Wyprostowałam się i spojrzałam na rudą. - Wiesz, kim on jest?

- Wszyscy wiedzą. - Uśmiechnęła się i wyrzuciła mnie za drzwi. - Przecież to jest takie oczywiste.

..........



Skuliłam się, gdy mocny wiatr zawiał mi prosto w twarz. Postawiłam prosto kołnierz płaszcza i rozglądnęłam się. Oprócz widniejących przede mną chwiejnych i z nienajlepszą reputacją schodów, nie było widać nic. Jedynie ciemna latarnia połyskiwała co chwilę, gdzieś w oddali majaczyły się kolorowe światła aut. Ręką odzianą w rękawiczkę sięgnęłam w stronę balustrady i postawiłam pierwszy krok na schodach.

Buty na wysokich obcasach zakołysały się mocno, a ja razem z nimi. Mocniej złapałam się poręczy i, zaciskając zęby, zrobiłam kolejny krok, którego prawie od razu pożałowałam.

Gdy tylko przełożyłam ciężar ciała na prawą nogę, usłyszałam trzask pękającego obcasu i wylądowałam na ziemi. Mocno wypuściłam powietrze i z trudem powstrzymałam łzy. Coś czułam, że od teraz chodzenie nie będzie najprzyjemniejsze. Starając się podnieść, przypadkowo zahaczyłam rękawem o wystającą niedaleko rynnę, tym samym powodując, że osadzony na niej śnieg zsypał się prosto za mój kołnierz. Zacisnęłam mocno powieki i złapałam się poręczy, starając się zignorować lodowate zimno przemieszczające się teraz po całym moim ciele.

- Pomóc ci? - Neutralny, lecz znany mi głos odezwał się zaraz przede mną. Cicho wydusiłam "tak" i podałam nieznajomemu dłoń. - Jesteś bardzo zimna.

Chciałam odpowiedzieć coś zgryźliwego, jednak powstrzymałam się. Nie będę na nim wyładowywać złości. Szybko otrzepałam płaszcz ze śniegu i spojrzałam na nieznajomego.

- Hmm, tak. - Odchrząknęłam i opuściłam wzrok, gdy nie zauważyłam nic oprócz majaczącego się w ciemnościach zarysu jego postaci. - Przewróciłam się, gdy... - Zamilkłam, zdajać sobie sprawę z tego, jak głupia byłam, zakładając szpilki na taką pogodę. Zacisnęłam powieki i pokręciłam głową. - Nieważne. Dziękuje. - Praktycznie wyplułam to słowo, tak byłam zziębnięta. Potarłam dłońmi ramiona. - Będę już wracać.

Odwróciłam się i ruszyłam w stronę drzwi teatru, jednak zapomniałam o jednym. Złamany obcas. Jak długa runęłam do przodu, jednak przed ponownym upadkiem uratował mnie mocny uścisk nieznajomego. Upuściłam głowę w dół, pozwalając włosom opaść mi na twarz i głośno wypuściłam powietrze.

- Dziękuje. - Powtórzyłam i ciężko wstałam z klęczek. Nieznajomy zaśmiał się chrapliwie. - Co? - Spytałam ostro.

Mężczyzna osunął się ode mnie i założył ręce na piersiach. W jasnym blasku księżyca mogłam dostrzec błysk jego zębów.

- Bawisz mnie. - Aż czułam, jak się uśmiecha. Czarna postać zakołysała się lekko i złapała mnie za rękę. - Spokojnie. - Powiedział delikatnie, gdy zaczęłam się wyrywać. - Nic ci nie zrobię.

Lekko przyciągnął mnie do siebie i spojrzał w oczy. Mimo że było ciemno - nie licząc słabego światła księżyca - dostrzegłam zarys jego szczęki, nosa i oczy, wpatrujące się w moje. Wolno podniósł dłoń i odgarnął kosmki włosów z mojej twarzy.

- Drżysz. - Stwierdził po chwili, palcem przejeżdżając po moim policzku. Westchnął i lekko się uśmiechnął. - Chodź. - Mocniej zacisnął palce na moich i pociągnął za sobą. - Zaprowadzę cię do magicznego miejsca, w którym przywrócimy ci krążenie. Jesteś zimna jak lód.

Mimo wielkich obaw, ruszyłam za nim.

W ciemność.

........



- Gdzie my jesteśmy? - Spytałam, gdy po raz któryś skręciliśmy w kolejną małą i ciemną uliczkę. Mężczyzna tylko mocniej zacisnął swoją dłoń na mojej. - Dobra, to chociaż powiedz mi, jak się nazywasz.

Zaśmiał się i stanął twarzą do mnie.

- Spróbuj się domyślić. - Przyciągnął mnie do siebie i szepnął. - Przecież znasz mnie bardzo dobrze.

Choć z całych sił próbowałam nie patrzeć mu w oczy, coś ciągnęło mój wzrok jak magnes w ich stronę. Po chwili oparłam się mu i zatraciłam w jego spojrzeniu.

Nagle odpowiedź sama spłynęła mi na usta.

- Draco. - Powiedziałam cicho. - Jak to się stało?

Malfoy zesztywniał, po chwili jednak uspokoił się i stanął luźno. Obiema rękami sięgnął po moje dłonie i uniósł je na wysokość swojej piersi. Uśmiechnął się.

- Tak samo, jak to, dlaczego się teraz nie wyrywasz. - Potarł kciukiem wierzch mojej dłoni. - Niewytłumaczalnie.

- Nie wyrywam się, bo mi na to nie pozwalasz. - Stwierdziłam chłodno i na próbę szarpnęłam rękami. - Widzisz?

Chłopak uśmiechnął się wrednie.

- Gdybyś chciała, już dawno opuściłabyś to miejsce. Znam cię - Zamilkł na chwilę i spojrzał mi w oczy. - Nie jesteś słaba.

- Może. - Potwierdziłam i spojrzałam na nasze splecione dłonie. - A teraz się wytłumacz.

- Zrobię to. - Obiecał i stanął prosto. - Jednak najpierw... - Spojrzał na mnie z ukosa. - Pozwól, że zaprowadzę nas w jakieś ciepłe miejsce. Mam już dość tego mrożącego żyły śniegu.

Zaśmiałam się niepewnie.

- Zgoda. - Mocniej okryłam się płaszczem i rozglądnęłam się dookoła. - Daleko jest to miejsce?

Draco pokręcił przecząco głową i ruszył przed siebie, puszczając moje ręce. Nie czując jego dotyku czułam się wolna, jednak narastające zimno ogarniające koniuszki moich palców powoli stawało się męczące. Dlatego odetchnęłam, gdy chłopak zatrzymał się i wskazał mi delikatnie pulsuące światełko w oddali.

Kilka minut później otwierał przede mną drzwi do włoskiej restauracji. Przekroczyłam próg drzwi jak zaczarowana, z przyjemnością wdychając zapach niedawno co wyciągniętej z pieca pizzy i delektując się przyjemnym ciepłem. Ściągając płaszcz, ruszyłam w stronę wolnego stolika i usiadłam.

Prawie od razu pojawił się przy nas kelner. Czarny garnitur połyskiwał mu w świetle stojącej przed nami świeczki, miłe oczy iskrzyły się radośnie. Mężczyzna spojrzał na Draco i mnie i uśmiechnął się do nas.

- Bonjorno - Powitał nas po włosku i położył przed nami karty. - Czy napiliby się państwo wina?

- Nie... - Zaczęłam, jednak przerwał mi podniesiony głos Malfoya.

- Bardzo chętnie. - Sięgnął po kartę i otworzył ją na środku.

Nagle odłożył ją i na mnie spojrzał.

- Nie będziemy dziś korzystać z kart. - Wyrwał mi moją i oddał ją kelnerowi. Spojrzałam na niego wściekle, jednak on zdawał się tego nie zauważać. - Zdamy się na pana. Polecasz coś?

Kelner uśmiechnął się przebiegle i odebrał od niego karty. Kiwnął głową i po chwili zniknął w kuchni.

Malfoy oparł się wygonie o oparcie krzesła.

- Okej, to było dziwne. - Założył ręce na piersi i posłał mi szeroki uśmiech. - Nie denerwuj się. W tej restauracji to norma.

- Założę się, że przyprowadzasz tu każdą. - Odparowałam chłodno. - A teraz, gdybyś był tak miły, odpowiedz mi na moje poprzednie pytanie. O co ci chodzi?

Chłopak spojrzał w okno i zamyślił się. Jego spojrzenie było tak mgliste, że aż do niego nie podobne. Jego zachowanie powoli mnie denerwowało.

- O nic wielkiego. Chciałem jedynie ci pomóc. - Spojrzał mi w oczy. - Wiem, że to do mnie nie podobne, jednak... - Westchnął i sięgnął po widelec, który zaczął obracać w palcach. - Granger, ludzie się zmieniają. A już w szczególności po wojnie. Powinnaś to zrozumieć.

- Nie zmieniaj tematu, Malfoy. - Warknęłam, dobrze wiedząc, do czego prowadzi ta rozmowa. Nie miałam zamiaru wysłuchiwać kolejnych tłumaczeń, dlaczego to zdradził naszych przyjaciół, niektórych nawet skazując na śmierć. Są rzeczy których się nie zapomina, a te w stu procentach do nich należą. - Przejdź do sedna.

- Dostałem zadanie. - Powiedział powoli, wpatrując się gdzieś za mnie. Jego wzrok był skupiony, twarz nieprzenikniona. - Jeżeli go nie wypełnię... Ujmijmy to tak, Granger: staną się straszne rzeczy i nic nie będzie w stanie tego powstrzymać.

Koniec cz. 1